sobota, 15 marca 2014

'' Coś większego'' - Roz. 23


Rozdział 23 – ‘’ Dwoje ‘’

Pozabijać kilka ciał? Nie dość że jestem w jakimś science-fiction, to jeszcze w jakimś tanim kryminale? Jeżeli moje wydostanie się stąd ma się wiązać z morderstwami, to może powinnam się nad tym zastanowić?
- Nie masz nad czym się zastanawiać. – odparła druga ja, odczytując moje myśli
- Ty byś się nie wahała zabić ludzi?
- Nie, w szczególności, że to moi przyjaciele. – odparła swobodnie a mnie zmroziło
- Słucham?! Nie było mowy o żadnych przyjaciołach!
- I znów zaczynamy nie potrzebne kłótnie? Ile razy masz zamiar to jeszcze przerabiać?
- Tak długo aż znajdzie się jakiś normalny sposób. – odburknęłam oburzona
- Hmm… A wiesz że normalnego sposobu nie ma? Nie będę się za dużo dla ciebie produkować, bo za pół godzinki mam spotkanie ze szpitalną makijarzystką. A więc… Po drodze, jak będziesz dalej wędrować przez te zielone drzwiczki itd. Itp, to spotkasz swoich ‘’przyjaciół’’ – sama nie wiem czemu ale nakreśliła w tedy w powietrzu znak cudzysłowie – i przechodząc do sedna sprawy żeby powiedzieć ‘’bay, bay’’ naszemu światkowi będziesz musiała ich wszystkich zabić! Na twoim miejscu kupiłabym sobie jakieś białe rękawiczki, w końcu krew strasznie brudzi. Ech – wzdrygnęła się na samą myśl – Ale oczywiście, żeby nie było za prosto, zwykłym nożem zabić ich nie możesz. Broń, taką przystosowaną właśnie do tego, znajdziesz w komnacie luster. – zrobiłam niewyraźny wyraz twarzy i popatrzyłam na nią w osłupieniu  - och, więcej ci nic nie powiem, sama musisz do tego dojść. A! i najważniejszy warunek! Masz na to dwa dni. Jeżeli nie zrobisz tego w ciągu 48 godzin, zginiesz-  uśmiechnęła się słodko – No, to chyba tyle.
Gdy skończyła mówić, obok niej pojawiły się charakterystyczne zielone drzwi, które widziałam już za pierwszym razem na ‘’białym pustkowiu’’. Spojrzałyśmy na nie równocześnie.
- Aaa i jak się pewnie domyślasz żeby cokolwiek dalej zrobić musisz przez nie przejść. – powiedziała- ale pamiętaj też o drugim warunku – pokazała rękami strzelbę, niczym małe dziecko imitujące policjanta.
Wydęłam obrażona wargi i zanim się obejrzałam drugiej So już nie było.
Stanęłam przed ów zielonymi drzwiami z rękami na biodrach. Znów postawiały mnie w nieciekawej sytuacji. Za każdym razem muszę robić to co chcą by mieć chociaż minimalną szansę na wydostanie się z tego piekła. Wyglądało na to, że tym razem też tak jest...
Z myślą, że w tym świecie nic nigdy nie jest pewne, chwyciłam mimowolnie klamkę i przeszłam na drugą stronę.

Szkoła? Serio? Nie było innego miejsca tylko szkoła? Tu nawet nie ma gdzie się porządnie przespać, a o jedzeniu już nie wspominając… Zaczynałam robić się coraz bardziej głodna… Wylądowałam na ostatnim, trzecim piętrze szkoły. Było cicho jak makiem zasiał, świat zewnętrzny, który widziałam za oknem też się taki wydawał. Żadnych ludzi, zwierząt czy nawet owadów. Wszystko wyglądało jakby stanęło w miejscu. Mimo, że w pewnie sposób było to nawet piękne, to jednak mnie to trochę przerażało.
Na początku postanowiłam obejść całą szkołę. Wszystkie klasy, toalety, gabinety, szatnie. Łudziłam się, że znajdę tu tą rzekomą broń (lecz szanse były dość marne, szczególnie że miała być ona w komnacie luster) lub chociażby kogoś kto będzie wiedział o co w tym wszystkim chodzi. Oczywiście jak to z moimi nadziejami bywa, zawsze giną pierwsze. Z każdym pociągnięciem klamki, klasowych drzwi,  nabierałam oddechu nadziei, że kogoś lub coś jednak tam znajdę. Lecz zaraz po przekroczeniu progu traciłam ją tak szybko jak ją zyskałam… życie optymisty jest trudne.
Po zwiedzeniu wszystkich pięter, do przeszukania została mi szatnia. Powlokłam nogami w jej kierunku, przewracając się praktycznie o swoje nogi. Byłam tak zmęczona, że ledwo co chodziłam a tym bardziej myślałam. Zaraz po zakończeniu przeszukiwań muszę znaleźć sobie tymczasowy nocleg…
Wszystkie ‘’boksy’’ utworzone z szafek, niegdyś całe zapełnione podczas przerw, były teraz tak puste jak mój żołądek. Każda szafka miała kłódkę na określony kod, więc nie mogłam ich wszystkich przeszukać, oprócz…. Swojej. Nagle odzyskałam całą energie i z zapałem szaleńca pobiegłam w kierunku szafki. Chwyciłam za kłódkę i przebierając z nogi na nogę, wklepałam kod. Kiedy kłódka się otworzyła, wyrwałam ją szybko z zawiasów i otworzyłam metalowe drzwiczki.
Pusto.
Rozczarowanie boli.
Zła, zmęczona, zdesperowana, i zniszczona psychicznie poszłam w kierunku wyjścia. Zastanowić się co potem, miałam później jak tylko splądruje stołówkę. W końcu musiałam coś zjeść, nie ważne jakim sposobem. Idąc tak, pustym korytarzem, ze spuszczoną głową w dół, nagle uderzyłam w coś miękkiego i pachnącego. Podniosłam oczy ku górze i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam tam twarz Billiego! Bez zastanowienia, rzuciłam się na niego jak głupia i przytuliłam go tak mocno, że słyszałam jego ciche pojękiwanie. W końcu miałam ‘’imadełka’’ zamiast rąk.
- Znalazłam Cie, znalazłam! – powtarzałam szczęśliwa, chłonąc woń jego perfum niczym narkotyk – jest tu ktoś jeszcze? – zapytałam z nadzieją, odrywając się od niego.
Zamiast odpowiedzi, zobaczyłam tylko coś w rodzaju ulgi na jego twarzy a  zaraz potem poczułam jego ramiona wokół mojej talii. Jeżeli mam być szczera, taka odpowiedź właśnie mi wystarczała.
- Martwiłem się o Ciebie głupku! – powiedział mi na ucho – Obiecaj mi, że nigdy mi już czegoś takiego nie zrobisz…
- Boże, Billie to brzmi jak jakiś ckliwy cytat z taniego romansidła  - zaśmiałam się mimowolnie
- Trudno mendo.
Może to głupie, ale takie ‘’trudno mendo’’ uszczęśliwiało mnie bardziej niż cokolwiek innego na świecie.

 - … i w tedy zobaczyłem zielone drzwi i – nie zdążył powiedzieć kiedy brutalnie mu przerwałam
- i przeszedłeś przez nie, bo tak samo jak i mi, kazał ci twój klon?
Billie przeciągle westchnął i odpowiedział:
- tak, gaduło.
- Jaka gaduło!? Wiesz jak trudno się do nikogo nie odzywać przez tyle czasu? Ja tam pomału schizy dostawałam!
- Dobrze, już jest ok. – przytulił mnie do siebie – wróćmy do tematu So, bo dalej nic nie wiemy.
- Okej, opowiadaj.
- Nie przerwiesz mi? – pokiwałam przecząco głową – Dobrze, więc tak jak mówiłem, na tym rzekomym białym pustkowiu  tez spotkałem swojego klona, który kazał mi ciebie odszukać. Był w sumie moim przeciwieństwem, strasznie wredny… No, ale nieważne. Zaraz po przekroczeniu progu zielonych drzwi znalazłem się w szkole. Musiałem w niej wylądować parę minut później od ciebie.  A resztę już wiesz. – uśmiechnął się przyjaźnie
Tym razem ja westchnęłam.
- Niczego to mi nie rozjaśnia. Gdybyśmy chociaż mieli jakąś cholerną mapę!
- A wiesz że chyba mamy? – zapytał z przebiegłym uśmieszkiem
- To chyba nie jest dobra pora na żarty wiesz?
- A kto powiedział że żartuje? Serio mam mapę.
- Gdzie? – poklepałam go po kieszeniach – nic nie czuje
- Nie tu głupku, w głowie!
- Haha, no to żeś dowalił – roześmiałam się
- Serio, wiem jak dojść do tej komnaty luster, czy jakoś tak.
- Wiesz jak to się nazywa? – zdziwiłam się, nagle opanowując śmiech
- Najwidoczniej tak, geniuszu – powiedział widocznie zdenerwowany – po co mamy tam w ogóle iść?
- Żeby się wydostać. Podobno… – odpowiedziałam z przekąsem.
- Podobno? Nie brzmi za ciekawie…
- Nic w tym świecie nie brzmi za ciekawie.



- To gdzie teraz?
- Do sekretariatu – zarządził pewnym głosem Billie i podążył w górę schodów
Poszłam za nim potulnie nie zadając pytań. Wiedziałam że był wzburzony, po tym jak wyśmiałam jego ‘’mapę w głowie’’.  Ale w końcu kto normalny, uwierzyłby w coś, co dzieje się tylko na filmach?
Chwilę potem byliśmy już przed drzwiami sekretariatu.
Zapukałam, jeszcze w geście odruchu i przekroczyłam razem z Billiem próg. Pomieszczenie wyglądało tak samo jak je zapamiętałam. Zielone ściany ciągle uspakajały swoją głębią, jedynie czerwony wysoki fotel rzucał się w oczy. Był ozdobą całego pokoju, dlatego tak bardzo kochałam tu przychodzić.
- W czym mogę służyć? – odezwał się głos bardzo podobny do mojego.
Spojrzałam na miejsce z którego dochodził, i ujrzałam opierającą się o regał, drugą mnie. Niespodzianka? Żadna. Tym razem mogłam siebie zobaczyć w odsłonie nudnej nauczycielki łamanej przez sekretarki. Niesforne włosy były zaczesane w wysoki kok, a na nosie leżały okulary. Miałam na sobie też szary, typowy, szkolny mundurek i skórzane koturny. Wyglądałam…. względnie. Gdyby nie te szarości, które dodawały mi więcej lat niż chciałam.
Popatrzyłam zaciekawiona na Billiego, sprawdzając jego jakże przewidywalną reakcje. Zaś on czując mój wzrok na sobie, popatrzył się na mnie oczekującym wyjaśnień wzrokiem
- Później – odpowiedziałam szybko i zwróciłam się do drugiej mnie – Chcielibyśmy się dowiedzieć coś na temat komnaty luster. – powiedziałam bez zbędnych wstępów
- Ach tak… Niestety muszę was rozczarować, ale o tej godzinie przejście między światami jest zamknięte. Nigdzie się nie wybierzecie, najwcześniej jutro.
- Zdążymy?
- Tak, spokojnie. Macie jeszcze 24h. Na następny dzień kierujcie się według mapy Billiego.
- Skąd o tym wiesz? – chłopak popatrzył na nią nieprzytomnie
- Jestem do tego odpowiednio wykwalifikowana.
- Tak… To bardzo dużo wyjaśnia. – odparł przewracając oczami
- Czy to wszystko? – spytała
- Tak… - ziewnęłam sennie - dziękujemy za pomoc. W razie czego zgłosimy się do ciebie jeszcze raz.
- Radzę się trochę przespać – dodała przyjaźnie
- Pewnie – odparł sarkastycznie Billie - jak tylko znajdziemy miejsce do spania
- Proponuję salę gimnastyczną.

Ku naszemu szczęściu, na Sali gimnastycznej została jeszcze dywanopodobna wykładzina z balu, która izolowała trochę zimno, lecące od ziemi. Jedyną rzeczą którą musieliśmy sobie zorganizować było coś, czym byśmy mogli się okryć na noc. Na szczęście w dyżurce wf-istów znaleźliśmy jeden całkiem duży, który mógłby przykryć nas oboje. Szczęście się do nas uśmiecha na sam koniec, co?
- Gdzie się rozłożymy?
- Na środku.
- Czemu tam?
- Bo tam jest fajnie.
- Świetne wytłumaczenie.
Brakowało mi tych naszych docinek, szczególnie że niegdyś były one dla mnie jak tlen…
Zgodnie z moją zachcianką, zaciągnęliśmy pled w wybrane miejsce i ułożyliśmy się na nim wygodnie. Zmęczonym wzrokiem wpatrywałam się przez dłuższą chwilę w sufit szukając w nim odpowiedzi na jeszcze niezadane pytania. Czułam się niespokojnie i niepewnie, choć sama nie wiedziałam czemu. Czy takie zachowanie było normalnie? Może przechodziłam menopauze?
- Co tak myślisz? – zapytał Billie
- Nie śpisz jeszcze? – zdziwiłam się a on zaprzeczył ruchem głowy – o czym? O niczym i o wszystkim w sumie. Głupie nie?
- Nie… chyba nie.
- A ty o czym, że tak milczysz co?
- Czemu to się tak wszystko potoczyło.
- Wszystko? To znaczy co?
- Czemu przekroczyłaś granice, czemu straciłaś do mnie zaufanie, czemu teraz jest po staremu i czemu tu w ogóle jesteśmy – wyrzucił z siebie z frustracją
Westchnęłam przeciągle, w ogóle nie gotowa na poważną rozmowę.
- Odpowiadając na pierwsze i drugie pytanie, mogę ci powiedzieć tylko tyle, że chciałam się od tego wszystkiego oderwać, choć na chwile.
- Idiota by się domyślił wiesz?
- To co mam ci powiedzieć co?! – Zdenerwowana podniosłam się i usiadłam przed nim po turecku.
- Dobrze by było usłyszeć wytłumaczenia od ciebie, niż od Marry kiedy było już za późno. – powiedział oschle a ja zrozumiałam że już wszystko wie. Dotknęło mnie to niemal tak mocno, że przez chwile poczułam jak moje oczy wilgotnieją
- Wiesz przecież, że wszystko ci mówię, ale to było po prostu za trudne, dobra? Zrozum mnie.
- Ok, rozumiem. Ale potem, na imprezie, wydawało się, że wszystko wróciło do normy… Co się potem takiego stało, że znów zaczęłaś mnie traktować jak wroga?
- Dzisiaj taka noc zwierzeń, co? Huh, dobrze, niech będzie – uśmiechnęłam się ironicznie i wzięłam kolejny głęboki wdech. Musiałam uważać żeby się nie zapowietrzyć– Kyle wykorzystał Marry, tylko po to by zobaczyć czy Ann na nim zależy. – wyjaśniłam krótko - Sama nie wiem czemu, ale po tym straciłam wiarę, że możesz być inny.
- Myślałaś że jestem takim chamem jak on?
- Wstyd się przyznać ale tak…
- Jesteś głupia.
- Wiem, Billie wiem.
Zapadła chwila ciszy, w której chciałam znaleźć odpowiednie słowa. Poszukiwania nie były zbyt proste… tak samo jak poszukiwania bluz na przecenie, które byłby jeszcze w miarę ładne.
- Nie mam pojęcia czemu tu się w ogóle znalazłam. To przekracza moje wszelkie wyobrażenia o czym kol wiek i łamie prawa fizyki. To nie powinno się zdarzyć i na pewno nie jest normalne. Mam straszny bałagan i przerażające wrażenie, że już nigdy go nie ogarnę i tu na zawsze zostanę. Sam wiesz że nienawidzę uczucia bezradności.  
- Czego ty tak właściwie chcesz So? – zapytał również się podnosząc i siadając naprzeciwko mnie
- Chce żeby czas się cofnął do początku wakacji.
- A czegoś realnego?
- Nie wiem czy to realne, bo chce żeby było tak jak przedtem.
- Hmm, ciężka sprawa. To chyba też jest nierealne. – uśmiechnął się mimo chodem
- Czemu?! Powinieneś teraz powiedzieć że wszystko się uda! Nie umiesz pocieszać- prychnęłam lekko się śmiejąc
- Wiem – uśmiechnął się i popatrzył mi w oczy, tak że nagle coś we mnie drgnęło. Uczucie było porównywalne z tym, które często widzimy na hollywoodzkich filmach. Nieziemsko nienormalne i nieprawdziwe. Nie wiedziałam czy takie rzeczy przydarzają się tylko mi, ale wrażenie że wszystko się poukłada i będzie w porządku było tak silne, że poczułam je nagle ze wszystkich stron.
- Czemu się  tak patrzysz głupku co? – zapytałam z lekka zakłopotana
- Wróciłaś. – odpowiedział
- Skąd?
- Po prostu wróciłaś.
- To fajnie. Szkoda tylko że nie wiem skąd – roześmiałam się, a już po chwili poczułam na sobie jego usta. Następnie do mojego nosa trafiła woń tych niesamowitych perfum, którymi się za każdym razem upajałam, jak Annie tanim czerwonym winem, a  dopiero na końcu skapnęłam się, że właśnie całuję się z moim najlepszym przyjacielem. Nie miałam pojęcia, czy o takie ‘’uporządkowanie’’ spraw mi chodziło… Chociaż jakby na to nie patrzeć, poczułam się w tedy tak, jak nigdy nie czułam się nawet przy NIM. Teraz wszystko promieniowało, było żywsze, a ja bylam bardziej szczęśliwa i beztroska. Czy to była sprawka Billiego? Jeśli tak, to byłby to znak,  że szczęście miałam tuż pod nosem a ja byłam na tyle głupia by jego nie zauważyć przez bardzo długi czas.
- Nie ładnie tak przerywać w środku zdania – powiedziałam już po wszystkim
- Chyba nie udało mi się cię pocieszyć tak jak miałem, co?
- Wręcz przeciwnie – odpowiedziałam z uśmiechem i po raz pierwszy w życiu wyczułam że się czerwienię.


- Czyli… udało mi się? – zapytał z wahaniem w głosie, chwytając mnie pewnie za rękę.
Po tym drobnym geście, mogłabym w końcu przysiąc, że pierwszy raz poczułam te sławetne ‘’motylki w brzuchu’’. I mogę w zasadzie skromnie powiedzieć, że… spodobało mi się.
 - Co ci się, rzekomo udało? – odpowiedziałam z trudem, opanowując drżenie podnieconego głosu
- Przywrócić cie do życia, chociażby to. – prychnął jakby to było nic.
-Ach to… Taka drobnostka. Nie popisuj się, bo każdy by umiał pff – zaśmiałam się a on podniósł moją rękę by ją delikatnie ucałować.
Przyjemny dreszcz znów mnie przeszedł całą, od góry do dołu. Uśmiechnęłam się mimowolnie i popatrzyłam mu prosto w oczy
- Tak właściwie… to czemu się w ogóle tu znalazłeś?- zadałam nurtujące pytanie
- Pamiętasz jak obiecałem Ci, że jeżeli postanowisz kiedyś przekroczyć granicę, przekroczę  ją razem z Toba? – spytał ze zwycięskim uśmiechem
- Tak, ale nie wiedziałam że to będzie na poważnie..
- No widzisz… Możesz być ze mnie dumna. Choć raz zrobiłem coś raz na poważnie- uśmiechnął się szeroko a ja z kolei znieruchomiałam, na myśl że…
- Zjarałeś się?
- Tak. Dokładnie tak.
Nie zastanawiając się ani chwili, uderzyłam go z całej siły w ramię. Kusiło mnie by swoja rękę pokierować trochę wyżej, w okolice twarzy lecz stwierdziłam że będzie to trochę, nawet jak na mnie, zbyt brutalne.
- Nie będę pytać za co, bo chyba się domyślam…
- To dobrze- powiedziałam z surową miną
- Ty też powinnaś dostać
- Nie wydaje mi się byś był damskim bokserem.
- Masz szczęście.
- Chociaż raz w życiu…