czwartek, 26 grudnia 2013

''Coś większego'' - Roz. 22



Rozdział 22 – ‘’ Co robić? ‘’

Po dłuższym zastanowieniu wolałam chyba jednak zostać w tej białej pustce. Tam przynajmniej temperatura była umiarkowana. Tutaj ciekło ze mnie tak jakbym stała pod prysznicem. Chociaż krajobraz był urozmaicony. Po bokach pola, gdzieniegdzie drzewa, i polna dróżka, akurat taka na szerokość mnie. Po tej akcji z drugą mnie byłam jakoś zaskakująco spokojna, normalnie bym już panikowała i zadawała sobie setki pytań,  na które w większości i tak pewnie bym nie znalazła odpowiedzi. A teraz jestem nawet w stanie podziwiać uroki otaczającej mnie przyrody. Miałam wrażenie że nie jestem do końca sobą. W końcu połowa zachowań bardzo ze mną kontrastowała.
Po trzydziestu minutach wykańczającego marszu zatrzymałam się w cieniu jednego z okolicznych dębów. Był piękny. Akurat tak duży aby przykryć mnie całą swoim cieniem.
Kiedy penetrowałam go wzrokiem, od samej korony po same korzenie, spostrzegłam coś w rodzaju zdjęcia, na korze drzewa. Czy w tym świecie też istnieją reklamy? Jeżeli tak, to może jestem już na dobrej drodze do swojego. Podeszłam do niego i przyjrzałam się fotografii. Zdziwiłam się i zarazem przestraszyłam kiedy zobaczyłam na niej siebie, jeszcze małą, zaledwie paromiesięczną, w beciku na rękach zmęczonej mamy. Dlaczego to tutaj jest? Dotknęłam czule zdjęcia a ono poruszyło się pod moim dotykiem. Uskoczyłam od niego, ze strachem i z odległości trzech metrów oglądnęłam je dokładniej. Mama kiwała się ze mną na boki uśmiechając się od ucha do ucha a ja leniwie ziewałam zaciskając rączki na pieluszce. Przez chwilę poczułam się jak w Hogwardzie, gdzie ten rzekomy Potter miał tych fotek na pęczki. Czy coś mnie przeniosło do tego filmu? A może świat Harrego istnieje w rzeczywistości?
 Podążając dalej ścieżką po drodze minęłam jeszcze więcej zdjęć z mojego życia. Między innymi, moje pierwsze urodziny, pierwsza dyskoteka, przyjaciele z podwórka, rodzina na wakacjach, obóz, i cała reszta. Oczywiście każde z nich się ruszało pod wpływem mojego dotyku, a ja pochłaniałam ten widok jak zaczarowana. W normalnych okolicznościach powinno mnie to przerażać ale… trudno o normalne okoliczności.
Na końcu dróżki, znajdowało się ostatnie drzewo, potem tuż za nim był ciemny wysoki na ponad dwadzieścia metrów las. Śmiesznie kontrastował z wesołym krajobrazem pola. Lecz to ów ‘drzewo’ różniło się od innych. Było całe czerwone, praktycznie przekrwione. Ciekawiło mnie, jakie tam z kolei znajduje się zdjęcie. Podeszłam zaciekawiona i zobaczyłam leżącą siebie w szpitalnym łóżku. Na około wianek martwiącej się rodziny. Z boku kroplówka i tysiące nieznajomych kabelków.
Czy to był właśnie moment abym zaczęła panikować? Czy to teraz właśnie nadszedł czas aby zniknęła wyluzowana So i pojawiła się panikara So?
- Co to ma w ogóle być? – wyjąkałam
- Wynik twojego wczorajszego wieczoru. Ostro zabalowałaś.
Zaskoczeniem nie było to że koło mnie znów się pojawiła się moja druga wersja. Tym razem w spiętych w ciasny kok włosach, blada i ubrana w szpitalne wdzianko.
-  Co? Jak niby zabalowałam?
- Pierwszy raz w swoim życiu zajarałaś zioło So, jestem z ciebie dumna – powiedziała z kpiącym uśmieszkiem – niestety albo z nim albo z tobą było coś nie tak więc trafiłaś do szpitala. Ledwo cię odratowali wiesz?
- Dlaczego nie jestem jeszcze w domu?
- Myślisz że cię po takim czymś tak szybko wypuszczą? Najpierw musisz się wybudzić ze śpiączki.
- Jakiej śpiączki?!
- Ach, zadajesz tyle głupich pytań – westchnęła – to chyba normalne że zioło wywołało u ciebie lekki wstrząs który teraz przejawił się tym że robisz za śpiącą królewną. Ciekawe czy gdzieś po drodze spotkasz swojego księcia? – zachichotała
- Nie… Wiesz co? Ja mogę już naprawdę we wszystko uwierzyć, ale w to że sięgnęłam po narkotyki, już nie. To jakiś zły sen. Chce się obudzić!
- Ale dramatyzujesz…. Chcesz może dowodu?
- Chce.
- To popatrz lepiej na swoją rękę – chwyciła mnie za nią i podetknęła pod nos – widzisz to białe coś na niej? To tak zwany wenflon, gdybyś nie wiedziała. Dla drobnego wyjaśnienia, używa się go jak się jest w szpitalu. Czyli.. tak jak w twoim przypadku skarbie.
Popatrzyłam na niego przez dłuższą chwilę lecz zaraz znów postawiłam kontrę.
- To może być równie dobrze wytwór mojej wyobraźni.
- A czy wytworem twojej wyobraźni może być też to? – zapytała po czym dotknęła zdjęcia dwa razy. Chwile potem poczułam zawroty głowy, towarzyszące niewidzialnej sile, która jakby oderwała mnie od ziemi. Choć uparcie się broniłam to nie miałam na to żadnego wpływu. Razem z moim drugim alter ego wleciałyśmy w coś w rodzaju wiru, który trzy sekundy potem przeniósł nas do wnętrza zdjęcia. Byłam jeszcze tak oszołomiona po samej ‘’podróży’’ że ledwo zauważyłam, że unoszę się nad swoim ciałem.
- Fajny widok nie?- zapytała druga ja – wyglądasz tak słoooodko jak śpisz.
- Nie wierze że to się dzieje naprawdę. – wydukałam – przecież to powinno dziać się w książkach i w filmach a nie w rzeczywistości do cholery!
- Och, nie unoś się tak bo ci puls podskoczy i jeszcze nam się zatrzymasz hi hi. Taki żart.
Wzięłam dwa głębsze wdechy, które ani trochę nie pomogły mi się uspokoić. Chciałam dalej uparcie wierzyć, że to tylko sen. Wyjątkowo, długi i realistyczny sen.
- To żaden dowód – powiedziałam choć z częstotliwością  tych wypowiadanych słów zaczynałam w to coraz mniej wierzyć.
- I dalej się upierasz przy swoim? No ile można… - Druga Sophie podrapała się po głowie – Dobrze, to ostatnia próba.
- Jaka ostatnia próba? – znów nie rozumiałam co do mnie mówi
- Nie gadaj, tylko leć! – krzyknęła i wraz z tym wepchnęła mnie do swojego ciała, leżącego na łóżku.
Poczułam przechodzące mnie zimno. Rozchodziło się po całym ciele a ja miałam wrażenie że równocześnie drętwieje. Otworzyłam oczy i zobaczyłam swoje stopy, przykryte szpitalną kołdrą. Poruszyłam nimi dla pewności że znów jestem w swoim świecie. Tak, one tez się ruszały, choć z bólem ale jednak! Ucieszyłam się i chciałam już zejść z łóżka kiedy coś zaczęło pikać. Obejrzałam się w kierunku źródła i zobaczyłam jeden z tych monitorów które kontrolują puls. Mój najwidoczniej przyspieszał. Spanikowana obejrzałam się do góry w poszukiwaniu tej wrednej suki, która mnie tu wepchnęła. Zamiast niej, zobaczyłam w drzwiach biegnącą już pielęgniarkę wraz z wysokim doktorem.
- Łups, chyba coś cię za długo przetrzymałam. – usłyszałam w swojej głowie
Dosłownie sekundę potem znów poczułam wszechogarniające mnie zimno i gwałtowny zryw, odczuwalny za pierwszym razem kiedy się tu pojawiłyśmy.
 W mgnieniu oka znów znajdowaliśmy na polu. Sama nie wiem czemu, ale sprawiło mi to w pewien sposób ulgę.
- Uch, musiałaś tak się od razu cieszyć że wróciłaś? – warknęła na mnie  druga ja – będę miała z twojego powodu, masę problemów. No, ale mam nadzieję, że teraz uwierzyłaś skarbie. Jeśli nie, to zostawię Cię tu bez skrupułów. Mam ważniejsze rzeczy do robienie niż, niańczenie jakiejś niedorozwiniętej wersji mnie. – dodała z przesłodzonym uśmiechem.
Po tym wszystkim patrzyłam na nią, jak wół na malowane wrota. Dalej nie mieściło mi się w głowie to co widzę, ale musiałam czegoś się chwycić. Jeżeli wierzyć słowom tej suki, to bardzo prawdopodobne, że jeśli się nie zdecyduje zostanę tu na zawsze…
Musiałam podjąć decyzję, nawet jeżeli miałby to być głupi sen.
- Co mam zrobić żeby się stąd wydostać?
Druga So uśmiechnęła się przebiegle.
- Nic wielkiego. Po prostu pozabijać kilka ciał.



środa, 25 grudnia 2013

''Coś większego'' - Roz. 21


Część trzecia – ‘’Tak dojrzale’’ (zmiana narracji )


Rozdział 21 – ‘’ Początek ‘’

Czemu jest mi tak zimno? Normalnie w moim domu jest cieplej. Może zostawiłam rozszczelnione okno na noc? Bardzo możliwe, w końcu po balu, było miałam jakieś dziwne uderzenia gorąca. Otworzyłam powoli oczy, by zobaczyć czy miałam rację. Ale nie miałam. Bo tam gdzie się znajdowałam nie było żadnych okien, drzwi czy chociażby innej rzeczy która znajdowałaby się w normalnym pokoju.
Wokół mnie nie było nic prócz bieli. Nawet zarys ścian nie był widoczny. Sprawdziłam odruchowo ręką, czy chociaż grunt pode mną jest stabilny. Tak, byłam bezpieczna. ‘’Podłoga’’ wydawała się być jednak podłogą.
- Gdzie ja do cholery jestem? – powiedziałam cicho do siebie i wstałam. Przeszłam parę kroków, lecz krajobraz się nic nie zmieniał. Ciągle tylko monotonna biel. Sprawdziłam co miałam na sobie. Dżinsy i różową bluzę przez głowę. Obie miały kieszenie! Należałoby je sprawdzić, w końcu może jakimś cudem znalazłabym w nich komórkę lub chociaż jakieś chusteczki ( czułam że się zaraz rozpłaczę, więc naprawdę by mi się teraz przydały) Przeszukałam, bardzo dokładnie, nawet ze trzy razy.  Niestety bezowocnie. Nic, prócz okruszków po francuskim ciastku z wiśnią.
- Kurna… GDZIE JA JESTEM?! – krzyknęłam tak głośno jak tylko umiałam i zaraz potem wybuchłam histerycznym płaczem.
- Spokojnie, zdążyłaś się już pewnie cała rozmazać. – właścicielka znajomego głosu położyła mi dłoń na plecach. Niczym rażona prądem obróciłam się w jej kierunku i… znieruchomiałam. W końcu widok drugiej siebie/ciebie dotykającej ciebie/ siebie nie jest normalny. Ale co w tej chwili było  w ogóle normalne?
- Jesteś mną? – zapytałam bojąc się usłyszeć odpowiedź
- Szybko rozumujesz So – pogłaskała mnie niczym psa po głowie – jestem twoim alter ego.
Jeżeli miała być moim alter ego, to z pewnością powinna wyglądać inaczej. Oprócz twarzy różniła się ode mnie całkowicie. Zero makijażu, włosy związane w dwa luźne kucyki, ogrodniczki i tęczowe trampki. Ach, i oczywiście lizak w prawej dłoni. To nie ja. Nie, przez duże ‘’N’’!
- Ty chyba sobie ze mnie kpisz. Nie jesteśmy przecież w żadnym chorym filmie, żeby mogło do czegoś takiego dojść.
- Ach, jak zwykle ograniczona- westchnęła druga ja – Jak dobrze że nie jestem tą ciemną stroną.
- Co? Jaką ciemną stroną?
- Ojoj, nie zadawaj tyle pytań bo kociej mordki dostaniesz. Hahah, czy to nie właśnie tak, mówi nasz tata? – popatrzyłam na nią jak na idiotkę a ona tylko przekręciła oczami – dobrze, dobrze już dość tych uprzejmości. Czas przejść do ważniejszych spraw.
- Jakich spraw?!
- Och, i do tego taka niecierpliwa… Już Ci wszystko mówię skarbie. Otóż popatrz – wskazała ręką na parę drzwi, które pojawiły się dwa metry ode mnie, nawet nie wiadomo kiedy… -  Musisz któreś wybrać, bo inaczej utkniesz tu na zawsze, a to by było nudne co nie? – cmoknęła ustami – No, więc te zielone. Jeżeli je wybierzesz wydostaniesz się stąd – wstałam na równe nogi i ruszyłam w ich kierunku, lecz silna ręka drugiej mnie, zatrzymała mnie stanowczo – hola, hola! Nie tak szybko. Jeszcze są czerwone drzwi. Jeśli wybierzesz z kolei je, znajdziesz drogę do bycia szczęśliwą. Więc… które?
Po raz kolejny w przeciągu tych dziesięciu minut popatrzyłam na nią jak na totalna kretynkę.
- Żartujesz nie?
- Nie – odparła poważnie
Zaśmiałam się kpiąco.
- Czyli chcesz mi powiedzieć że jak przejdę przez zielone, to znajdę drogę do wyjścia, a jak przez czerwone, to drogę do szczęścia?
- Tak.
- Boże… Co za idiota to wymyślił… Jeżeli mam być szczęśliwa to wolę już do tego sama dojść niż iść na łatwiznę. Wybieram zielone. – powiedziałam śmiało. Aż sama się zdziwiłam skąd wzięła się u mnie ta nagła pewność siebie. Może to przez tą adrenalinę…
- Powodzenia w takim razie- klepnęła mnie przyjacielsko po plecach  i wepchnęła przez otwierające się zielone drzwi.
              Nie wiem czy dobrze wybrałam. W końcu polna droga i skwar nie są moimi             
                                                              najlepszymi przyjaciółmi.

''Coś większego'' - Roz. 20


Rozdział 20 – ‘’ Sumienie’’

Tuż po tym jak Sophie straciła przytomność, jedyną osobą która zachowała zimną krew była Gwen. Jako jedyna próbowała nawiązać z nią jakiś kontakt, ale jej próby spaliły na panewce. Tuż po tym, natychmiast zadzwoniła po pogotowie, przy okazji zawiadamiając rodziców Sophie. Karetka przyjechała po 10 minutach. Z tego co powiedział im ratownik miały wielkie szczęście, że So jeszcze oddychała, gdyby przestała a oni przyjechaliby dopiero teraz, byłoby za późno. Oczywiście o wszystkim, dowiedziała się Mr. Mordor, zaledwie dwie, trzy minuty przed przyjazdem ratowników. Narobiła więcej paniki i hałasu niż wymagała tego sytuacja i zmieniła bal w istne piekło… Cały nastrój zabawy znikł wraz z jej wykładem o bezpieczeństwie w środku tańców…

- W krwi stwierdzono obecność narkotyków. Jej stan jest na razie niestabilny, więc nie mogę państwu na razie nic powiedzieć prócz tego że zapadła ona w tymczasową śpiączkę. Ale proszę zachować spokój. To nic poważnego, jej organizm po prostu się na razie broni.
Kyle, Ann, Marry, Bllie i rodzice stali no około łóżka śpiącej So wpatrując się w nią zatroskanymi oczami.
- Teraz pozwólcie, że porozmawiam z samymi rodzicami pacjentki. Musimy omówić kwestie formalne. Resztę proszę o wyjście na zewnątrz.
Przyjaciele dziewczyny podreptali posłusznie na korytarz i usiedli oszołomieni na nieskazitelnej białej ławce. Każdy z nich próbował utrzymać powagę, ale w tej sytuacji nie umieli. To stało się za szybko. Nikt z nich nie zareagował, po mimo że powinni.
- Dlaczego to się w ogóle stało? – zapytała Ann wpatrując się w przestrzeń
Nikt jej nie odpowiedział, prócz głuchej ciszy.
- Byliśmy po prostu ślepi na jej problem – powiedział cicho Kyle
- A ty chyba najbardziej… – ofuknął go Billie
Kyle popatrzył na niego nieprzytomnym wzrokiem jakby dopiero teraz zorientował się, że tu jest.
- Przestańcie- westchnęła Marry – nie jesteśmy tu po to by się kłócić. Lepiej wracajcie do domu, ja tu zostanę i będę czekać. Jestem jej to winna. – schowała twarz w dłoniach
- Nie zgrywaj teraz cierpiętnicy Marry – powiedział oschle Billie- rozumiem że się martwisz ale to niczego nie zmieni.
Wszyscy spojrzeli na niego w niemym osłupieniu. Cisze przerwały wibrację telefonu Annie.
Wyjęła telefon z torebki i zerknęła na wyświetlacz.
- To mama, pisze mi, że muszę już wracać – powiedziała smutno
- Odprowadzę Cię- zaproponował Kyle
- Ok. – pokiwała głową – Do zobaczenia, odezwijcie się jeżeli się czegoś dowiecie. Papa.
- Pa – odpowiedzieli
Zostali sami. Billie zaraz to wykorzystał.
- Powiedz mi teraz. Powiedz mi co się takiego stało, że się tak strasznie zmieniła. Znam ją bardzo dobrze, nigdy do czegoś takiego by nie dopuściła. - Marry zawahała się – przestań, w takiej sytuacji chyba możesz mi powiedzieć. Nie możesz, a nawet musisz.
- Po co? – odburknęła – obiecałam jej że nikomu nie powiem.
Dziewczyna odwróciła się do niego plecami
- Ciągle twierdzisz że obietnice mają tu coś jeszcze do powiedzenia? – ciśnienie wzrosło do granic możliwości…
- Tak. – odpowiedziała zuchwale a Billie poczuł że nie wytrzyma tego dłużej i musi stąd jak najszybciej wyjść by nikomu nie zrobić krzywdy.
- W takim razie nie mamy o czym rozmawiać – odwrócił się na pięcie i zaczął iść w kierunku wyjścia.
Przyjaciółka przełknęła głośno ślinę i podjęła ryzyko.
- Miała chłopaka. – zaczęła Marry a on przystanął -  byli ze sobą naprawdę szczęśliwi. Ale wiesz jaka jest Sophie. Za szybko ufa ludziom. Zwierzyła mu się ze swojej przeszłości i palnęła parę słów za dużo. On to przyjął dość nieciekawie… powiedział jej że jest dla niego za słaba, i nie potrzebuje być z osobą która żyje przeszłością i nie potrafi o niej zapomnieć. Z miejsca z nią zerwał a jak to So, popadła w depresje. Jak widziałeś to właśnie przez niego tak się zachowywała. Nienawidzi mieć złej opinii wśród innych, a szczególnie wśród ludzi których kocha. Dlatego tak się załamała, szczególnie jeszcze przez to że uważała to za prawdę. Częste spotkanie, rozmowy, zakupy, nic nie działały. Nie potrafiłam tego dłużej znieść więc się poddałam, nie umiałam jej pomóc.
- Przecież na imprezie u Kyle rozmawiała ze mną całkiem normalnie, co się  w tedy stało?
- Kyle mnie wykorzystał, w tedy z tym kinem, by zobaczyć czy Ann będzie zazdrosna. So była świadkiem jak to mówił. Od razu skreśliła wszelkie męskie kontakty, bo nie chciała by ktoś ją znowu zranił. Nawet ty…- dodała już ciszej
Stał chwile w totalnym milczeniu zaciskając na zmianę obydwie pieści. Był aż nadto pobudliwy.
- Rozumiem – odpowiedział szybko po czym sięgnął za klamkę od drzwi szpitala
- Co? – Marry nie zrozumiała – Gdzie idziesz?
- Naćpać się, zrobię to co kiedyś jej obiecałem.
Wyszedł w ciemną noc.

piątek, 13 grudnia 2013

''Coś większego'' - Roz. 19


Rozdział 19 – ‘’ Katastrofa’’

- Czy ty ją w ogóle widzisz? Przecież… jak ona się zachowuje no… - wzdychała Marry obserwując zdegustowanym wzrokiem So, która w tej chwili leżała na podłodze i śmiała się, że oblała swoją piękną sukienkę ponczem.
- To że się dobrze bawi, czyni ją od razu wariatką? – zapytała Gwen
- Wiesz, że nie o to chodzi… Popatrz co było 10 min temu a co jest teraz. Czy myślisz że ludzie tacy jak ona, tak szybko zmieniają swój humor?
- Może coś ćpała – zażartowała dziewczyna
Marry wpatrzyła się w nią przestraszonym wzrokiem i stanęła nieruchomo.
- Ty wiesz, że to nie takie głupie?
- Co? – Gwen nie zrozumiała
- Może ona faktycznie coś brała. Szczerze w to wątpię, bo ona nie należy do osób, które rozwiązują tak problemy, ale w tej chwili nie widzę innego powodu.
- A jak chcesz to sprawdzić? Przecież nie pobierzesz jej krwi i nie zbadasz czy coś wzięła czy nie.
- Są inne sposoby. – powiedziała tajemniczo i pociągnęła przyjaciółkę w kierunku Paula – Paul, jakie są objawy, że ktoś coś brał, ćpał czy jarał?
- A co? Chcesz coś ukryć? – zapytał z tym jak zwykle zboczonym uśmieszkiem patrząc się na ‘’oczy’’ dziewczyny
- W przeciwieństwie do ciebie nie – odpowiedziała dziarsko – powiesz mi czy nie?
- Jego się nie pytaj – podsunął Raice stojący koło niego – sam brał, więc nie jest teraz w stanie. Ale jak chcesz wiedzieć to się mu tylko przyjrzyj. Zaczerwienione oczy, i przy okazji przygaszony wzrok plus zachowanie. Masz tak nawalone na bani że w ogóle nic nie ogarniasz. Cały czas się śmiejesz i tylko tyle. Coś się stało, że pytasz?
Marry chciała już mu powiedzieć o swoich podejrzeniach w stosunku do Sophie, ale Gwen ją wyprzedziła.
- Nie zgrywaj opiekuńczego, po całym roku gapienia się w jej dekolt, dupku. – powiedziała na odchodne i odeszła obracając się na pięcie. Marry zaśmiała się kpiąco i podążyła za koleżanką.
- Ale ci dojebała – zaśmiał się Paul.
Ich głupota była niemal tak identyczna, że zdawali się być braćmi.

- Przytrzymaj ją – rozkazała Marry – albo nie. Poczekaj ja sama się nią zajmę.
Zaraz po tym jak dziewczyny dowiedziały się, że ich koleżanka, do tego najporządniejsza i najmniej podejrzewana, mogła się zjarać ruszyły po obstawę. Nie mogły działać same we dwójkę, szczególnie gdyby się coś stało. A stać mogło się wszystko. Całe podekscytowanie, które towarzyszyło balu, rozpłynęło się bardzo szybko, a jej miejsce zastąpiło podenerwowanie, które opętało wszystkie koleżanki Sophie. ‘’Ale jak to?’’, ‘’ To niemożliwe, pewnie żartujecie’’ lub ‘’Co? Chyba wam się coś wydaje’’. To słyszała za każdym razem Marry kiedy werbowała kolejnego uczestnika całej akcji. Niestety też każdemu z tych uczestników musiała powiedzieć, że ich święta So nie jest w rzeczywistości taka święta…
Zebrały się w szatni, gdzie było najspokojniej i bez żadnych świadków rozpoczęły ‘’sąd’’. Stanęły w półkolu, pośrodku trzymając roześmianą na wszystkie strony So.
- Co jest?! Jakaś niespodzianka? Jak na urodziny w zeszłym roku!! Ooo! Jesteście takie kochane! A co tu robi ten wąż?! Weźcie tego węża aa!! – wskazała roztrzęsiona serpentynę, która leżała tuż koło jej nogi.
‘’No tak, halucynacje… Kate nam o tym wspominała’’ – przemknęło przez myśl przewodniczącej operacji
-To nie wąż idiotko! – krzyknęła już zdenerwowana Gwen
- Hahaha idiotko? Gweni nazwała mnie taaak brzydko! Ojoj, co ja teraz zrobię? – usiadła na podłodze i zaczęła udawać że płacze.
- Weźcie ja pierdolnijcie bo zaraz nie wytrzymam i sama  to zrobię…
- Marry idź sprawdź te oczy, bo chyba tylko tyle potrzebujemy by się upewnić nie? – zapytała nieśmiało Suzie. Chyba jako jedna z nich wszystkich była najbardziej opanowana.
Marry podeszła do roześmianej, po raz kolejny z resztą, dziewczyny chwyciła ją za ramiona i kazała sobie spojrzeć w oczy. Sama się przy tym trzęsła lecz w tej chwili musiała byś silniejsza niż ten nieśmiały tłumek stający za jej plecami. Tylko czekały aż ‘’poleci krew’’…
- Nie, nie, nie! Jak ci pokaże będziesz na mnie krzyczeć! – So zacisnęła mocno powieki i zaczęła się głośno śmiać.
Przyjaciółka wzięła głęboki oddech.
- Popatrz! Koło twojej nogi jest wąż!
- Gdzie, gdzie?! Weźcie tego węża!- Sophie natychmiast otworzyła oczy a Marry wykorzystała element zaskoczenia i spojrzała na nią uważnie. Wraz z tym, jej ramiona nagle opadły a jej porcelanowa twarz zrobiła się jeszcze bardziej porcelanowa niż była…
- I co? I co? – pytały dziewczyny, jedna przez drugą jakby były na jakimś przedstawieniu.
- Czerwone. – odpowiedziała.
- Szlak. I co teraz mamy niby zrobić? Przecież nie będę jej niańczyć przez cały wieczór jak jakieś dziecko! – wybuchła Gwen pozbawiona już wszelkich moralnych granic
- Nie możemy jej tak zostawić – powiedziała delikatnie Suzie – Może trzeba zawiadomić jej rodziców?
- Absolutnie – zarządziła Marry – same sobie jakoś z tym poradzimy.
- Jak się ty w ogóle czujesz Sophie? Wszystko ok? – zapytała troskliwie Suzie
So popatrzyła na nią rozbawiona, uśmiechnęła się szczerze i pokiwała wesoło głową.
- Tak, wszystko jak w najlepszym po…
Nie zdążyła dokończyć kiedy opadła z hukiem na parkietowe deski szatni. Wraz z nią, opadła na te same deski, wiara w dobre zakończenie tej historii.

środa, 4 grudnia 2013

''Coś większego'' - Roz. 18


Rozdział 18 – ‘’ Nadzieja ‘’

- Zatańczysz?
Serce Ann zabiła tak niebezpiecznie szybko że dało je się chyba słyszeć na samym końcu Sali. Dziewczyna czekała na to od tak dawna, że to co teraz widziała przed sobą, zdawało jej się być nieprawdą.
-Pewnie – wstała na drżących nogach i położył swoje równie rozdygotane dłonie na ramionach Kyle.
Nie wiedziała czy ma się odzywać czy nie, czy oddychać szybko czy wolno, czy patrzeć się przed siebie czy na niego. Była tak skrępowana że powoli zaczynała mieć problem ze zmianą położenia nogi.
- Wszystko w porządku? – zapytał w końcu z przyjaznym uśmiechem
- Tak, a co?
- Stresujesz się czymś?
‘’Tobą!’’ krzyczała w środku Ann
- Nie, nie.- zaprzeczyła szybko ale wiedziała że jej kłamanie jest tak nieudolne jak tylko się dało.
Kyle zaśmiał się cicho i popatrzył na nią poważnie.
- Co jest nie tak, Annie?
Nawet sama Ann nie mogła w tej chwili zdefiniować swoich uczuć. Mieszało jej się wszystko, do tego stopnia że nie potrafiła nawet odpowiedzieć na zadane jej pytanie. Bo stanęła przed wyborem powiedzenia mu co do niego czuje już od dobrego początku roku, lub ukrywania tego do końca szkoły i zostaniu bez chłopaka który tyle dla niej zrobił. ‘’Co zrobiłaby So? Pewnie powiedziałaby że nie ma na co czekać, choć pewnie sama by czekała do samego końca’’ Ann, poczuła impuls że po raz pierwszy należy posłuchać się tej pesymistki i zaryzykować. W końcu jej pewność siebie przewyższała ją o jakieś 100 jak nie 200 procent.
- Nie kocham cię ale jesteś dla mnie bardzo ważny. – powiedziała odważnie patrząc mu się w oczy – pomogłeś mi się stać kimś lepszym. Zrzuciłam te wszystkie niepotrzebne maski i czuje się w swojej skórze w końcu tak jak zawsze chciałam. Gdybyś nie przyszedł do mnie w tedy na te głupie naleśniki, pewnie dalej byłabym tym pustym pokemonem. Dziękuję ci.
- Mówisz to całkiem poważnie? – spytał jakby zaniepokojony
- Tak, to pierwsza rzecz w moim życiu którą mówię całkiem poważnie.
Dziewczyna szykowała się na najgorsze. Po takim pytaniu, była pewna że ją wyśmieje lub co najmniej upokorzy na środku parkietu.
- W takim razie czy ja też mógłbym ci powiedzieć coś poważnego? - Annie kiwnęła nieprzytomnie głową- Ja też cię nie kocham, ale nie wyobrażam sobie bez ciebie dnia. Jestem gówniarzem i jeszcze nie wiem co to ta cała ‘’miłość’’, ale myślę że jej pojęcie chciałbym poznać właśnie z tobą. Pytanie tylko czy ty również.
- A jak myślisz?- Ann nie mogła powstrzymać uśmiechu
 - W tej chwili nie myślę.
I stało się to co wszyscy podejrzewali. Usta Kyle i Ann złączyły się w jednej sekundzie i zaczęły się namiętnie pochłaniać. I ona i on nie potrafili wyrazić swojego szczęścia. Choć byli jeszcze tak młodzi i niedoświadczeni to czuli, że ich znajomość będzie czymś wyjątkowym. Uzupełniali się najbardziej jak się dało, a  w dodatku rozumieli bez słów.
Lecz pomijając naszą słodką parę, na tym by się kończyło. Dobre wydarzenia nie miały nastąpić w przeciągu następnych parunastu godzin, czy też nawet dni…