środa, 20 listopada 2013

''Coś większego'' - Roz. 17


Rozdział 17 – ‘’ Do czego może doprowadzić jedna rozmowa…? ‘’

‘’Będzie dobrze. Wyglądam świetnie i zamierzam się  świetnie bawić. Tak, będzie fajnie. Musi być. Będę z dziewczynami a okna będą pozamykane więc tak szybko nie wyskoczę. ‘’
Tak So mówiła przed polonezem. Natomiast po nim…
‘’Cholera jasna. By to wszystko szlak trafił. Jestem cała spocona i ze mnie cieknie! Te rajstopy zaraz się do mnie przykleją. Nie wspomnę o włosach. Pewnie są przyklapnięte. Jeszcze ten Billie. Kurna… Muszę z nim w końcu pogadać. Szlak, szlak, szlak… Może jeszcze nie jest za późno by z tond uciec?’’
Kto normalny by za nią nadążył?
- Nawet fajnie to wyszło nie? – zapytał Billie
So udała tylko, że go nie słyszy i zaczęła się przeciskać w kierunku wyjścia z Sali gimnastycznej. Musiała trochę ochłonąć w szczególności że dziś, lub być może nawet za chwilę czekała ją rozmowa, na którą szykowała się bardzo długo. Kiedyś należało to w końcu skończyć. A „kiedyś” wypadało akurat dziś.
- Ignorujesz mnie? - Dziewczyny nie zdziwiło, że wyszedł od razu za nią. – no tak, przecież robisz to w końcu od dwóch miesięcy.
Sophie wzięła głęboki wdech i obróciła się do niego twarzą. Dopiero w tedy zauważyła co ten chłopak przeżywa. Ból, strach, nadzieja, pogarda, złość i szczęście malowały się w jego oczach, niczym nadmorski obrazek. Wszystko było tak wyraźne, że Sophie poczuła przez chwilę, ukłucie bólu, że doprowadziła go do takiego stanu. Miała nadzieję, że rozmowa chociaż trochę to zmieni.
- Pogadajmy dobrze? – zapytała i nie czekając na zgodę zaczęła mówić – nie chciałam cię wplątywać w swoje problemy, bo to i tak nic by nie zmieniło. Dobrze wiesz, że kiedy wpadam w depresje, nie ważne czy małą czy dużą, to muszę sama z niej wyjść bo niczyje gadanie, twoje czy kogokolwiek innego nic nie da. A opowiadanie o tym, przypomniało by mi to czego nie chce pamiętać. Więc.. teraz wiesz, dlaczego ci o niczym nie powiedziałam.
- A czy teraz mi powiesz? – zapytał z nadzieją, a dziewczyna rozgniotła ją niczym karalucha
- Nie.
- Co? Ale czemu? Jak…? Albo wiesz? – chłopak odetchnął głęboko, wyraźnie świadomy swojej przegranej - Nie, ja już nie będę prosił, tylko po prostu powiem ci co o tym myślę.
‘’Teraz szykuje się największy cios. Pewnie prawy sierpowy’’ – pomyślała ponuro So
- Po pierwsze, jesteś idiotką że tak myślisz, bo takim sposobem nigdy nic nie osiągniesz. Nigdy nie będziesz mieć tego swojego wymarzonego chłopaka ani nie dostaniesz się do dobrego liceum. Nic! Chcesz tłumić w sobie problemy? Proszę bardzo!  Po drugie, na dłuższą metę, tego nie wytrzymasz, i skoczysz z tego cholernego mostu tak jak zawsze chciałaś. Może to  i dobrze, leć już teraz, jeśli chcesz! – krzyknął i odwrócił się na pięcie
Nagle ten dzień stracił cały urok. Sophie stojąc w swojej pięknej wymarzonej sukience, czuła się jak szmaciana lalka, którą właśnie ktoś rzucił w kąt pokoju. A w tej chwili, tej szmacianej lalce, zaczęły napływać do oczu łzy.
- Sophie! – głos Marry ledwo przedarł się przez samobójcze myśli dziewczyny – Co się stało?! Widziałyśmy Billiego jak szedł tym swoim zamaszystym krokiem, do klasy. Pokłóciliście się? Czy ty płaczesz?
So, szybko  otarła przezroczystą maź, i uśmiechnęła się niewyraźnie.
- Nie, nic mi nie jest. Muszę iść po prostu do toalety.
Przyjaciółka spojrzała na nią nieufnie.
- Ok, ale pójdziemy z tobą. – powiedziała Marry a Mandy i reszta ją poparły, jakby wiedziały co się stało
- Ej, no błagam. Dam sobie radę, to tylko t o a l e t a.
- Będziemy czekać w takim razie przed klasą.
- Oki. – odpowiedziała szybko dziewczyna i oddaliła się z prędkością światła w obawie, że zmienią zdanie.
Chodzenie w szpilkach na roztrzęsionych nogach, nie było dobrym pomysłem. Samo dotarcie tam graniczyło z cudem, tak samo z resztą jak powstrzymywanie łez by nie rozpuściły makijażu.
Wraz z otworzeniem drzwi, Sophie uderzył duszący zapach, nie podobny do żadnych perfum. Musiała odkaszlnąć parę razy aby umieć normalnie oddychać. Przedarła się do przedsionka gdzie znajdowały się toalety i zobaczyła jej koleżanki z równoległej klasy, jarających tak zwane zioło.
‘’Czyżby była to odpowiedź na moje modlitwy?’’- przemknęło jej przez myśl
Dziewczyny obróciły się w jej stronę jak oparzone.
- Ej, tylko nas nie wydaj ,jasne? – odpowiedziała wysoka brunetka zaciągając się
- Spoko – burknęła So, i weszła do jednej z kabin.
- A chcesz? – zapytała ruda postać, wyłaniająca się z kłębi dymu
- Nie, dzięki.
- Pff…
Sophie usiadła na toaletowej desce i zaczęła nietrzeźwo myśleć. Bardzo nietrzeźwo. Zebrała wszystkie negatywne wspomnienia, z ostatnich miesięcy i przeraziła się ich ogromem. Zaczęły jej się trząść ręce i czuła że za chwile sama się rozsypie. Nie mogła tego kontrolować i wydawało się że jedynym wyjściem jest śmierć.
‘’Nie, to nie może się tak skończyć’’
Pociągnęła zamaszyście za klamkę.
- Zmieniłam zdanie. Daj.

niedziela, 17 listopada 2013

''Coś większego'' - Roz. 16



Rozdział 16 – ‘’Bal’’

‘’Ostatnie poprawki. Szybko, szybko. Zaraz nie zdążę. Makijaż poprawiony. Jeszcze sukienka… gdzie jest sukienka?! W szafie? Tak, w szafie. Pognieciona. No tak, ostatnio pożyczała ją przecież mama. Dlaczego mamy ten sam rozmiar?! Żelazko, gdzie jest żelazko? Szybko, niech się włączy. Ok, mamy jeszcze 10 minut… ‘’
Ann jak zwykle nie mogła się wyrobić. Wszystko robiła na ostatnią chwilę i jeszcze niedokładnie, przez co wyglądała… no cóż. Wyglądała jak wyglądała. W ostatnich sekundach wyprasowała fałdy materiału, wkładając je szybko na siebie, i w za wysokich szpilkach, zbiegła ze schodów. W połowie wróciła się jeszcze po torebkę, której oczywiście by zapomniała. A nie mogła, gdyż w jej wnętrzu znajdowały się rzeczy niezbędne do przeżycia sześciu godzin poza domem. Była już przy drzwiach kiedy jej telefon zadzwonił.
- Halo? – wydyszała, nie patrząc nawet na wyświetlacz.  Pociągnęła równocześnie za drzwi, w których progu stał Kyle, z komórką w dłoni. Popatrzyła na niego szybko, i już wiedziała że stoi przed nią dobra dupa zwana Kylem. W tym obcisłym, lekko błyszczącym, czarnym smokingu wyglądał jak te ciacha,  rodem wyjęte z  reklam perfum, na które nigdy nikogo nie stać.
- Wow – powiedzieli oboje i zaraz się zaśmiali
- Świetnie wyglądasz – powiedział Kyle
- Ty również niczego sobie. – Ann uśmiechnęła się nie śmiało, i wyminęła go zgrabnie zamykając za sobą drzwi. – co tu robisz?
- Idziemy razem, w końcu na bal prawda?
- Tak… ale myślałam że spotkamy się na miejscu. – odpowiedziała zdezorientowana
- Ale skoro już jestem, to chyba możemy iść razem, prawda? W tych szpilkach nie ujdziesz za daleko.
- Oj, uwierz mi, że jestem bardziej wytrzymała niż wyglądam!
- Przekonamy się za pięć minut – dodał  z łobuzerskim uśmiechem
Zeszli po schodach i przystanęli na chwilę pod domową latarenką. Dopiero w tedy dziewczyna, zobaczyła go w pełnej okazałości…
- Masz krawat w kolorze mojej sukienki! – krzyknęła zachwycona i dopiero po chwili zrozumiała jak to głupio zabrzmiało – to znaczy… skąd wiedziałeś?
- Mam swoich drobnych pomocników.
- A tak serio?
- A tak serio, to tajemnica. – uśmiechnął się tajemniczo – chodźmy już bo się spóźnimy.

Jego obecność była jak lek na smutek i tą monotonnie którą się otaczała. On był nieobliczalny i równocześnie taki uroczy. Jak młody Bóg, którego poznała zaledwie dwa miesiące temu. Ciągle była mu wdzięczna za to, że pomógł jej się zmienić. Bez tego wciąż by była tą samą Ann, z milionami mask.
- Ann?
- Hmm?
- Możesz już puścić moją rękę – nie zaśmiał się, ale w jego głosie było to wyraźnie słychać
Annie spojrzała szybko na ich dłonie i zarumieniła się tak mocno, że poczuła rozlewające się po niej ciepło zażenowania.
- Sorki – mruknęła z dziecinnym uśmieszkiem – długo cię tak trzymam?
- Tylko od wyjścia z domu.
- Boże, wybacz – Ann zasłoniła się ręką- tak mi wstyd…
- To nic, lubię trzymać twoją dłoń – odpowiedział i odszedł w kierunku Sali gimnastycznej – do zobaczenia potem!
Serce Ann waliło tak mocno, że dziewczyna miała wrażenie, że zaraz naprawdę wyleci. Tak zakochana jeszcze nigdy nie była. Czuła to tak mocno, jak jego pozostały na jej dłoni dotyk.
Na jej nieszczęście, chwile miłosnego uniesienia, musiały jak zwykle przerwać jej niedokończone problemy. Tym razem w postaci, Pouse i Rose.
- Ann, musimy pogadać – zarządziła Rose. W kurewsko czerwonej szmince wyglądała jak pierwsza lepsza ‘’dama’’ do towarzystwa. Do tego czarno biała sukienka, i beżowe szpilki z ćwiekami. Ann skrzywiła się mimowolnie widząc przyjaciółki, które wyglądały niemal identycznie.
- O czym? – dziewczyna udała zdziwienie mając nadzieję że spławi je tak szybko jak u niej w domu
- O twoim zachowaniu. Zmieniłaś się ostatnio. – typowy mydlący wszystkim oczy tekst
- Tak – poparła ją Posue – cały czas tylko jesteś z tym Kylem.
- I co w związku z tym? Jak wy się włuczycie z chłopakami to ja wam tego nie wypominam.
- To co innego – machnęła ręką Posue
- Ach tak? No wyobraź sobie że dla mnie nie.
- Nie zmieniaj tematu. Po prostu wyjaśnij nam to że się tak zmieniłaś.
- Nie muszę wam nic wyjaśniać. Taka byłam i taka zostanę. Jeżeli wy tego nie zaakceptujecie, znajdę takich przyjaciół którzy to zrobią. A więc? Jaka jest wasz decyzja?
Obydwie zadumały się na chwilę patrząc na Ann wściekłym wzrokiem.
- Musimy się nad tym zastanowić – odpowiedziały i odeszły w kierunku szatni, potykając się już o pierwszy stopień schodów.
- Nie spieszcie się – zawołała za nimi roześmiana Ann
‘’Boże… Co się ze mną dzieje, co?’’

- W ostatniej chwili – szepnął jej do ucha
- Sorki za spóźnienie.
- Załatwiłaś to co miałaś załatwić?
- Można tak powiedzieć.
- To dobrze – uśmiechnął się i położył troskliwie jej dłoń na swojej – gotowa?
- Jak zawsze.
Ze starego przenośnego magnetofonu, popłynęła muzyka, do znienawidzonego układu. Wszyscy po mimo że buntowali się tak długo jak tylko mogli, to i tak zatańczyli potulnie to co musieli. I nie wyszlo to w cale tak, źle jak myśleli. Byli nawet z siebie dumni. Nie tylko oni. Mr. Mordor płakała ze szczecią jak większość rodziców. Wszyscy płakali i byli szczęśliwi. Jak zwykle prócz jednej osoby…




''Coś większego'' - Roz.15



Rozdział 15 – ‘’Punkt kulminacyjny’’

Piątek. Dzień balu.
- Nie wiem co mam zrobić z włosami
- Ja tak samo, mama mówi że mnie zaprowadzi do fryzjera, ale po ostatniej wizycie im nie ufam.
- Dokładnie! Nigdy nie wiadomo, co im strzeli do głowy, w ostatniej chwili cięcia.
Nie było miejsca, osoby i czasu, by ktoś nie rozmawiał o balu. Atmosfera była tak podniosła, że nawet największe suki, nie pytały z ich przedmiotów. Wszyscy chcieli już godzinę 20:00, kiedy będą mogli przekroczyć próg Sali gimnastycznej ( gdzie ze względu na niskie środki odbywał się bal ) i zabłysnąć niczym kula dyskotekowa w tych tanich obleśnych klubach. Nawet Sophie, w tym dniu wiedziała że będzie wyjątkowo i że jej zły humor nie zniszczy tak doszczętnie wszystkiego jakby się spodziewała. Miała piękną kieckę i buty, którymi tak strasznie się cieszyła że nie mogła spać przed dwie godziny.
- Widzę, że twoja wewnętrzna pesymistka, na dzisiaj się wycofała?- zapytała Marry
- Na twoje szczęście, tak. – uśmiechnęła się So
- O której będziesz w szkole?
- Myślę że dwadzieścia minut przed czasem, jakoś tak. A ty?
- Chyba też, będę miała czas na ewentualne poprawki. Trzeba zrobić listę, co należy zabrać.
-Gdzie zabrać? – Sophie nie zrozumiała, widocznie podekscytowanej koleżanki
- No na bal! Waciki, mleczko, pudry nie pudry, podkłady, maskary, zapasowe rajstopy i…
- Zapasowe rajstopy?
- Myślisz że będę chodziła w potarganych, jak nie daj boże zahaczę je obcasem?
- Cała ty.
- Ktoś musi dbać o dobry wizerunek naszej klasy. – powiedziała na odchodne Marry i pobiegła wnieść plecak do klasy
Marry zmieniła się od czasu drugiej klasy. Po jej pierwszym w życiu obozie, zyskała pewność siebie, która dorównywała Supermanowi. Nie bała się powiedzieć co myśli, ani ubrać czegoś co nie spodobałoby się innym. Rozpierała ją duma, że teraz na koniec trzeciej klasy ma szanse zabłysnąć, tak by w liceum każdy o niej pamiętał. To był jej czas.

- Który dzisiaj jest?- zapytała Ann, siedzącej obok niej Sophie
- Zaraz sprawdzę, chwila – wyciągnęła z plecaka swój kalendarz, i zerknęła na dzisiejszy dzień
- Trzydziesty pierwszy- oznajmiła
- A no tak, dzień balu zapomniałam. Jestem tak tym podjarana, że nie kontroluję rzeczywistości. W ogóle wczoraj byłam na zakupach, po tą sukienkę. I nie uwierzysz gdzie ją znalazłam! W reservecie stara! Normalnie.. – Ann mówiła coś do niej dalej, lecz dla So czas się zatrzymał wraz z jednym wpisem pod datą 31.01.
‘’Jedna rozmowa’’
Charakter pisma bez wątpienia należał do Billiego. Wciąż się nie poddawał. Tak samo jak Sophie która uparcie, chciała być na niego obrażona.
- Coś się stało?- zapytała w końcu Annie, widząc że jej koleżanka, jej nie słucha
- Tak. Moje życie znów się sypie.

- Moje życie znów się sypie, życie mnie nie lubi, życie jest beznadziejne. Dla niej wiecznie są jakieś problemy! – skarżyła się Ann.
Marry kiwała tylko powoli głową, próbując zrozumieć, dlaczego ten chodzący pokemon, obrabia dupę Sophie, kiedy ona nie patrzy, właśnie przy niej. Przecież widok, rozmawiających ich dwóch, należał do rzadkości, szczególnie jeżeli chodziło o porady w sprawie przyjaźni.
- Mówię ci to, bo wiem, że się z nią przyjaźnisz i istnieje jakaś minimalna szansa, że jej przetłumaczysz, to że jest rąbnięta!
- Zwolnij, dobra? Sophie nie słucha już nikogo od niespełna początku roku, nawet ja nie potrafię do niej dotrzeć, więc muszę cię rozczarować. Dziwi mnie tylko fakt, że znów tak mówi. To wydarzyło się dzisiaj? – Ann potwierdziła – yhm… a wydawała się wesoła, przynajmniej kiedy z nią dzisiaj rozmawiałam przed Chemią. Stało się coś, jak razem teraz siedziałyście?
- W sumie, chyba nie… Chociaż czekaj. Mina jej zrzedła zaraz po tym jak przeczytała notkę, w kalendarzu.
- Jaką notkę?- zdziwiła się Marry
- Nie mogłam się doczytać, bo było strasznie nabazgrane. Ale coś w stylu ‘’jedna rozmowa’’. Ta, chyba tak. Wiesz o co może chodzić?
- Jeszcze nie, ale mogę się tylko domyślać…

niedziela, 3 listopada 2013

''Coś większego'' - Roz. 14


Rozdział 14 – ‘’Nagły skręt’’

Czwartek. Jeden dzień przed balem.
Stres związany z tym całym przedsięwzięciem, wydawał się tylko dopaść dziewczyny. Tylko one chodziły całe sztywne, niczym po akupunkturze, przeszukując wszystkie możliwe sklepy by kupić najładniejszą suknię. Oprócz tego należało też pamiętać o idealnie dopasowanych butach i biżuterii. No i fryzura! Uwieńczała  w końcu całe dzieło. W babskim świecie większość, wybierała na zakupy się trochę wcześniej  (w zależności od osoby od 4 dni przed do roku przed). Oczywiście były też takie osoby które wolały kupować wszystko na ostatnią chwilę.
- Wychodzę! – krzyknęła w przestrzeń domu Ann. Nikt jej nie odpowiedział. Przyzwyczaiła się.
Podążyła w kierunku autobusy, który miał ją zawieść do pobliskiej galerii. Na szczęście, w momencie kiedy podeszła na przystanek, pojazd podjechał i wpuścił ją do środka. W środku było strasznie duszno i parno. Oprócz tego ludzie zapełniali każdy zakątek autobusu. Nie było ani jednego wolnego miejsca, oczywiście nie liczące tych przy innych ściśniętych osobach. Ann nie miała wyjścia. Chwyciła się żółtego drążka koło jakiejś starszej pani, kiedy ktoś dotknął jej ramienia. Ann odwróciła się leniwie, jakby miała zobaczyć tam kogoś znajomego. Jakby nie było, to był znajomy. Tyle że nie taki jakiego by się spodziewała.
- Kyle- szepnęła Ann, i zaraz się zarumieniła. Chyba jednak wolała go dziś nie widzieć.
- Siemka – uśmiechnął się szeroko – gdzie jedziesz?
-  Do galerii… na zakupy- dodała szybko, widząc jego kpiący uśmieszek
- Tak się składa że ja też.
‘’Cholera  by to wzięła’’
- O, a po co tak właściwie? Umówiłeś się z Raicem?
- Nie, niestety. Mama mnie wygnała po krawat i koszule na bal. – przyznał z niewyraźną miną – a ty pewnie po sukienkę nie? Czy już masz?
- Nie jeszcze nie. Dopiero dziś się biorę za poszukiwania.
- Trochę na nie nie za późno?
- Nie chciało mi się wcześniej. Po za tym teraz będą przeceny.
- A no tak, zapomniałem. Stoi przecież przede mną łowczyni okazji – powiedział z aprobatą
- Nie przesadzajmy – odpowiedziała nieśmiało.
Nagle autobus skręcił niewiarygodnie mocno. Za oknem rozległ się pisk opon i klakson kierowcy. Wszyscy zachwiali się niebezpiecznie, a Ann zaczęła upadać na drzwi pojazdu. W ostatniej chwili, chwyciła ją czyjaś silna dłoń. Kyle przyciągnął ją mocno do siebie, podtrzymując z tyłu za plecami. Dzieliły ich zaledwie centymetry. Ann oddychała szybko i obserwowała z blisko twarz jej wybawcy. Uśmiechał się i również ją obserwował. Jego oddech był spokojny. Wydawał się rozbawiony, przez co Annie, szybko choć niechętnie odwróciła wzrok.
- Mo..Możesz już mnie puścić-  wyjąkała
- Ale ja nie chce.

Po chwili byli już na miejscu. Oboje weszli przez szklane obrotowe drzwi i przystanęli parę kroków za nimi.
- No to co? Ja ci nie przeszkadzam, a ty leć dorwać kieckę. – powiedział Kyle. Od sytuacji w autobusie nie wydawał się ani trochę speszony, czy zawstydzony. Ann to denerwowało. Czemu ona tak nie umiała?
 Ann krążyła bezmyślnie po całej galerii szukając zawzięcie czegoś co jej by po prostu wpadło w oko.  We wszystkich H&M, Housach, Croppach itp. Nie było nic oryginalnego. Wszystko czarne, granatowe i  brzydkie. Na końcu pasażu, znajdowała się jej jedyna szansa- Reserved. Nie umiała i nie lubiła tam kupować ciuchów, ale los ją najwidoczniej do tego zmusił. Jeżeli i tam nie znajdzie niczego obiecującego po prostu pójdzie w dresach, lub w czymś od mamy.
W momencie przekroczenia, białego lśniącego progu, sklepu, brzoskwiniowa piękność uderzyła po oczach Ann tak mocno, że dziewczyna musiała kilkukrotnie zamrugać.
Zapinana pod samą szyje na drobne cyrkonowe guziczki, z błyszczącym kołnierzykiem w stylu lat 80-tych. Dół lekko rozkloszowany, z czarną lamówka na końcu.
Cena nie była ważna. Nawet gdyby kosztowała pięć stów, Ann wzięłaby ją z zamkniętymi oczami. O rozmiar też nie dbała. Poszukała tylko swojego i pobiegła do najbliższej kasy w obawie, że ktoś równie szalony co ona, zabierze jej, jej zdobycz.

Całą sytuację miał okazję zobaczyć Kyle, który w tym samym momencie, wchodził do sklepu z krawatami. Musiał jakiś wybrać, bo mama powiedziała mu, że nie wpuści go bez niego, do domu.
- Witam, w czym mogę służyć?- zapytała młoda sprzedawczyni
- Szukam krawatu – odpowiedział chłopak, ciągle patrząc się w stronę Ann
- Jakiś konkretny kolor?
- Tak… Brzoskwiniowy.

sobota, 2 listopada 2013

''Coś większego'' - Roz. 13


Rozdział 13 – ‘’ Czyżby w środku ktoś był? ‘’

Środa. Dwa dni przed balem.
- Ustawcie się w końcu! Czy wy nawet teraz musicie mnie wyprowadzać z równowagi?! Boli mnie już gardło od krzyczenia na was! – Mr.Mordor dosłownie traciła głos – dziś mamy ostatnią próbę, więc proszę was chociaż o piętnaście minut skupienia! – włączyła radio, a
tańcząc wyuczony układ.
melodia poloneza wypełniła salę gimnastyczną. 3a ruszyła nienagannie przez pomieszczenie,
- Mordor, jest jeszcze bardziej zestresowana niż zwykle. – zauważyła z przykrością Ann (Normalnie by jej to nie obchodziło, ale że ostatnimi czasy zyskała trochę moralności psychicznej, zmieniło się jej również spoglądanie na świat – za sprawą rzekomego uczucia do Kyle )
-  W sumie może i racja. Chce żebyśmy dobrze wypadli na tle innych klas 3, a szczególnie ‘’d’’
( Z klasą 3d, rywalizowali nawet w ilości nakładanej tapety przez  dziewczyny)
- Robią tego szumu więcej, niż potrzeba.
- Myślałem że lubisz mieć wokół siebie szum – podsunął dziarsko Kyle
- Już nie – odparła rumieniąc się
- O!- zdziwił się – czy ma to jakiś związek z twoimi maskami?
- Poniekąd tak – ‘’Przy okazji to też twoja zasługa’’ – muszę ci powiedzieć, że ich ilość się o wiele bardziej zmniejszyła.
- Cieszę się – odpowiedział i obdarzył Ann jednym z jego uśmiechów, który zmiękczał jej nogi.
Kyle obrócił się na chwilę i namierzył wzrokiem Sophie. Byli trzecią parą od przodu.  Doskonale wiedział że go nie cierpiała, i w głównej mierze właśnie dlatego uwielbiał ją denerwować. Akurat nudziło mu się więc przykuł jej uwagę, i pomachał do niej szczerząc się. Dziewczyna tylko popatrzyła na niego tępym wzrokiem, zaledwie przez sekundę i odwróciła wzrok. Kyle to zaniepokoiło.
- Ej, Ann. Czy nie uważasz że z So jest coś nie tak?
- Uważam i martwię się o nią, ale nic mi nie mówi.
- To dziwne. Kiedyś rzucała we mnie twoim piórnikiem ( był twardszy i bardziej wypakowany co zwiększało szanse na trafienie do celu), a teraz nawet na mnie nie spojrzy. – powiedział jakby z żalem.
Ann zatkało. Nie wierzyła że sytuacje Sophie go zacznie obchodzić. Miała go przez ten czas za fajnego chłopka, ale bez głębszych uczuć. Natomiast w tym momencie, jej zdanie o nim, całkowicie się zmieniło. Z całkowicie beznadziejnego na całkowicie idealnego.
Po raz pierwszy nie żałowała że go poznała. Nie chciała już cofać czasu by zaprzepaścić ich znajomość. Wręcz przeciwnie. Chciała ją dalej pogłębiać. Dlatego, właśnie zadecydowała, że powie mu o tym co do niego czuje, na balu, i nie będzie jej obchodziło czy on to odwzajemnia czy nie. Jest gotowa na wszystko.

Dwanaście nieprzeczytanych wiadomości na Facebooku. Nadawca, Billie. Odbiorca, zmarnowana i przygnieciona przez życie Sophie.
‘’So, czemu się nie odzywasz? Przecież wiesz że możesz na mnie liczyć. Nie wyśmieje cię, jeżeli o to ci chodzi’’
‘’Cholera, co ja mówię. Jestem głupi, wybacz. Gdybyś chciała sama byś mi powiedziała’’
‘’Ale jednak, dalej nie rozumiem co takiego się stało że tak się zachowujesz’’
‘’ Proszę odpisz. Przecież wszystko było dobrze! Jeszcze niecałe trzy miesiące temu normalnie gadaliśmy, i kiedy znów zaczęliśmy rozmawiać, zaraz po imprezie wszystko się zwaliło. Co zrobiłem nie tak?’’
‘’Sophie!’’
I tak dalej i tak dalej. Dziewczyna mierzyła ekran bezmyślnym wzrokiem w nadziei że kiedyś to zrozumie. Zastanawiała się czy powinna odpisać. Jeżeli odpisze da do siebie dostęp – czego wystrzegała się tak mocno, że miała ochotę zwymiotować samą sobą. W tedy mogłaby zaufać Billiemu i to jemu wypłakiwać się na ramieniu (Ramię Marry było już za wilgotne). Ale z kolei jeżeli to zrobi, istnieje szansa że Billie po pewnym czasie wykorzysta ją jak chusteczkę, i wyrzuci do śmieci, po zużyciu. Nie miała co do tego pewności. Nie miała do niczego pewności, więc może chociażby dlatego powinna zaryzykować?
Otworzyła okienko Billiego i kliknęła pole tekstowe. Od czego miała zacząć?
Nagle obok okna jej kumpla (właściwie nie wiedziała czy ma prawo jeszcze go tak nazywać), wyskoczyło drugie. O jej skromnej osobie przypomniał sobie Raice. Kumpel Kyle. Brr, na samą myśl Sophie zadrżała.
Raice: Hej So! Jak tam przygotowania? – brzmiała wiadomość
Ja: Jakie przygotowania?- odpisała szybko. Co oni znów knuli?
Raice:  No jak to do czego? Do próby samobójczej :D
Sophie zachowała zimną krew i spokojnie wystukała:
Ja: Dobry żart, naprawdę ubaw po pachy! >.<
Raice: To nie był żart.
‘’Przeczekam to, może się odczepi’’ – pomyślała z nadzieją, ale po chwili znów napisał
Raice: Jak chcesz to mogę ci dać żyletki. Ile przyda ci się sztuk? Ze dwa, trzy? Nie wiem ile potrzebujesz by  zafarbować całą wodę w wannie. Oczywiście na czerwono skarbie.
Sophie: Możesz mi dać całe opakowanie. Najlepiej dwa.
                                               ‘’Nie… Dla tego gatunku nie ma już szans.’’