niedziela, 27 lipca 2014

''Coś większego'' - Roz.24 OSTATNI



Rozdział 24 – ‘’Koniec’’

- Sophie…
- Eee – mruknęłam nie kwapiąc się nawet otworzyć buzi
- Śpisz?
‘Już nie’ –pomyślałam, ale oprócz tego wymamrotałam potwierdzające…
 - Yhm
- Chyba jednak musisz wstać…
‘Nie… Boże, idź już sobie, chce spać!’ – pomyślałam, ale oprócz tego wymamrotałam, tym razem, zaprzeczające…
- Yyyy.
Właścicielem głosu był bodajże Billie. Tak, Billie. Chwila… Czy to ten sam Billie, który wczoraj mnie pocałował? Chwila… On? On miałby mnie pocałować?! Nie, to aż śmieszne.
Ze swojego wewnętrznego rozbawienia, postanowiłam aż otworzyć oczy i zobaczyć tą zabawną twarz z tymi odważnymi ustami, które rzekomo naruszyły wczoraj moją prywatną sferę.
Niestety, a może i stety, usta właściciela wydały mi się niezwykle znajome. Tak znajome, że aż po raz kolejny miałam wrażenie jakby mnie dotykały!
Poderwałam się nagle, niby dostając szoku psychicznego.
- Coś się stało? – zapytał przestraszony
- Pocałowałeś mnie wczoraj? – zapytałam bez jakiegokolwiek zahamowania, którego zaraz potem pożałowałam…
- Tak… Ale widzę że nie jesteś tym zadowolona. – ściągnął delikatnie brwi, czując się pewnie urażonym.
- Nie o to chodzi… Po prostu… jestem zaskoczona. Trzy lata przyjaźni, rozmyły się w jednej chwili!
- Nie ty jedna. Z resztą… – chciał już coś powiedzieć, lecz gwałtownie przestał i zmienił temat - popatrz. Są już drzwi. Chyba powinniśmy już iść.
Popatrzyłam nieprzytomnym wzrokiem, w kierunku w którym wskazał i zobaczyłam charakterystyczne zielone drzwi.
- Czy muszę już wstawać? – zapytałam przeciągając się leniwie
- Nie, ale w tedy zostaniemy tu o wiele dłużej – powiedział zuchwale – a więc? Jaka jest twoja decyzja księżniczko?
- Nie powinno się odzywać do NIEksiężniczki, per księżniczko.
-Nigdy o takim czymś nie słyszałem- odpowiedział i podał mi rękę abym wstała

Naprawdę nie lubię wesołych miasteczek. Przerażają mnie, do takiego stopnia, że w jednej chwili mogłabym z nich wybiec zostawiając za sobą wszystko co miałam. Może to ma jakiś związek z traumą, którą wywołała moja opiekunka z obozu, kiedy miałam zaledwie 10 lat? Flądra, zostawiła mnie samą w wesołym miasteczku, podczas gdy cała grupa siedziała już w autobusie. Do dziś zastanawiam się, czy byłam aż tak nudna i nieciekawa by nie zauważyć mojego zniknięcia?
-Chcesz waty cukrowej?
- Co? – zapytałam zbita z tropu
- No popatrz, tam jest! – wskazał różowo żółty wózek, przepełniony malutkimi watami cukrowymi
- Nie byłabym taka pewna, co do ‘’prawdziwości’’ tego czegoś. – odparłam podejrzliwie
- Daj spokój! – machnął entuzjastycznie ręką – co masz do biednej waty cukrowej?
- Rób co chcesz – powiedziałam i podniosłam ręce w geście poddania
Ruszyłam przed siebie, słysząc już po chwili przyspieszone kroki Billiego. Chwycił mnie za ramię szybkim, zdecydowanym gestem i odwrócił do siebie.
- Co jest? – zmarszczył delikatnie brwi, dzięki czemu przypominał małego buntującego się chłopczyka
- A co ma być? – spytałam przybierając obojętny wyraz twarzy
- Jesteś rozdrażniona i wyraźnie to widać.
- Gówno prawda- odepchnęłam go od siebie lecz nieudolnie…
- Prawda.
- Nie lubię wesołych miasteczek po prostu – odburknęłam niezadowolona
- Jest coś jeszcze.
- Moooże…
- A więc? Co takiego?
- Boje się że z tond nie wyjdziemy…- szepnęłam
Zamiast odpowiedzieć, po prostu mnie przytulił. Bardzo mocno z resztą. Czułam jego zapach mocniej niż zwykle, co wywoływało falę mocnych zawrotów głowy… W dodatku jedną rękę wplótł mi we włosy, zaś drugą objął całe moje plecy roztaczając tym samym wokół siebie aurę spokoju i bezpieczeństwa.
- Będzie dobrze- szepnął

- Jesteś pewny że będzie dobrze? – zapytałam patrząc wyczekująco na komnatę luster, stojącą tuż przed nami.
Budynek był całkiem spory. Wielkością dorównywał małemu hipermarketowi. Byłby całkiem ładny, gdyby nie odlatująca fioletowa farba i pourywane, pomalowane na srebrno deski przyczepione to ścian budowli. Dzięki takiemu a nie innemu wyglądowi, sprawiał wrażenie przerażającego. Jeszcze ten duży, złoty napis ‘’Gabinet Luster’’ przyprawiał mnie o ciarki. Sama nie wiem czemu. Może to po prostu awersja do złotego? Albo do tego miejsca…
- So! Zapomnieliśmy o broni! – wykrzyknął niespodziewanie Billie, jak to miał już w zwyczaju
- Chyba sobie ze mnie kpisz w tym momencie… - powiedziałam patrząc na niego bezradnie
- Właśnie nie…
- Och głuptasy! – zapiszczał czyjś głos – Jesteście tacy nie uważni, hi hi!
Przed nami stała kolejna odsłona mnie. Chociaż ciężko mi było przyjąć do wiadomości, że posiadam swoją ‘’rozrywkową’’ stronę. Ciężko mi było również, patrzeć na to jak okropnie i krzykliwie wyglądam w różowo neonowej spódnicy i czarnym siateczkowym topie w połączeniu z żółtymi szpilkami i czerwonymi kabaretkami…
- Ach, podziwiacie mój strój?! No pewnie, że tak! Jest cudowny, przez duże C!
Westchnęłam przeciągle, wstydząc się swojego kolejnego ‘’ja’’.
- A jesteś tu bo…?
- Bo jesteście głupiutcy jak te myszki z bajek!
- Świetne porównanie- mruknął pod nosem Billie
- Niegrzeczny Billie!- upomniała go niczym małe dziecko
- Mów wreszcie So! – krzyknęłam
- A więc, moi kochani, nawet nie pamiętaliście o zabójstwie swoich przyjaciół! – powiedziała z wyrzutem – mieliście też znaleźć broń ale o tym też zapomnieliście… Bardzo mi smutno, chlip!
- Faktycznie, mówiłam/łaś… coś o tym… - przyznałam cicho
Czy ty możliwe, że zapomniałam o tak ważnej z pozoru sprawie? Kto normalny zapomina o zabójstwie swoich przyjaciół!
- To przez Billiego! – powiedziała druga Sophie, czytając mi niemal w myślach
- Że co? – wydukałam patrząc na nią nieprzytomnie
- Och nie udawaj – klepnęła mnie przyjacielsko w ramię – Miłość jest wspaniała! Pozwala nam zapomnieć na długo o rzeczach z pozoru bardzo ważnych!
- Chcesz mi powiedzieć, że zapomniałam o tym przez niego? – wskazałam na chłopaka, który z całą pewnością nie był w stanie zrozumieć co się właśnie dzieje.
- Dokładnie, kochanie! – wykrzyknęła
Prychnęłam lekceważąco jakby to co przed chwilą mi powiedziała było kłamstwem.
- Och, nie udawaj takiej niedostępnej – kolejny przyjacielski kuksaniec… powoli zaczynałam mieć dość – Lepiej wejdź do środka i wydostań się w końcu z tej zapyziałej dziury! – zanim zdążyłam się obejrzeć, druga So, zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
- I co teraz? – zapytałam oburzona Billiego, lecz chłopak potrafił tylko patrzeć na mnie niedostępnym wzrokiem. – Halo? Jesteś tu? – zamachałam mu ręką przed oczami
- Kochasz mnie? – zapytał
Nagle poczułam niesamowitą chęć wejścia do tej komnaty luster. W mgnieniu oka, to miejsce stało się niezwykle interesujące…

Czy mówiłam już jak bardzo nienawidzę również ciemnych krętych korytarzy? Są zaraz na drugim miejscu, po wesołych miasteczkach na mojej liście rzeczy, które nienawidzę. W zasadzie mogłabym je jeszcze ścierpieć gdyby nie brak jakiegokolwiek oświetlenia! Wyobraźcie sobie moje przerażenie gdy za każdym razem chcąc dotknąć ściany, musiałam się liczyć z tym, że albo natrafię na ścianę albo na jakieś małe okropne żyjątko. Fuj. Do tego istny brak światła i wszechogarniająca czerń wprawiała mnie w co pięcio minutową histerię
W końcu po bitych trzydziestu minutach, które wydawały mi się wiecznością zobaczyłam przy końcu ogromną ilość światła, wręcz wlewającego się do moich egipskich ciemności. Podeszłam nieco szybciej zachwycona perspektywą zobaczenia w końcu czegoś jasnego!
Kiedy przekraczałam próg Sali, światło wydawało się tak jasne że mogłoby wręcz oślepić. Zmrużyłam odruchowo oczy i ponownie po omacku przeszłam parę metrów, szukając paradoksalnie ciemniejszego miejsca. Po dwóch minutach kręcenia się w Okół własnej osi stwierdziłam, że mogę otworzyć bezpiecznie oczy. Kiedy już to zrobiłam, ujrzałam przed sobą a może raczej w Okół siebie tysiące luster. Wąskich i wysokich na dwa i pół metra. Sufit oraz podłoga były śnieżnobiałe  i polakierowane. Cały wygląd miejsca, sprawiał wrażenie mocno surowego i ani trochę nieprzyjaznego.
Co ja miałam tu rzekomo zrobić?
Podeszłam do pierwszego lustra, które było najbliżej mnie i przejechałam po nim wierzchem dłoni oceniając swoje odbicie. Brudna, zmęczona i zdesperowana. Czy można wyglądać gorzej?
- Można. – powiedział mój głos
Nawet nie przeraziłam się kiedy po drugiej stronie zauważyłam siebie ubraną w szpitalne ubranie.
- Cześć – machnęłam leniwie ręką i usiadłam przed swoim odbiciem – Co u ciebie? – powiedziałam zdesperowana
- Nie dziwi cię już nasza obecność prawda? – spytała lustrzana Sophie
- Jeżeli mam być szczera, nie dziwi mnie już NIC. – odparłam
- Wiesz w ogóle jak tu się znalazłaś prawda?
- Oczywiście. Przez swoją własną głupotę. – odburknęłam urażona, tym że w ogóle mnie o to pyta
- Nie rozumiem jak w ogóle mogło do tego dojść! – wykrzyknęła Sophie z sekretariatu
- Och, witaj! – pomachałam jej
- Nie odzywaj się do mnie – powiedziała wyniośle i odwróciła się do mnie plecami
Czy wszystkie wcielenia muszą być tak bardzo upierdliwe i nieznośne?
- Ojeju jeju! Przestańcie już ją tak ganić! – słodka Sophie wzięła jeden ze swoich loczków i nakręciła je sobie powoli na palec – So! Kochana! Nie przejmuj się tak nimi – zrobiła zmartwioną minę – Chcemy dla Ciebie dobrze skarbie!
- Przestań Sophie – odezwała się ostro sekretarka- Może po prostu lepiej jej od razu pokazać to co trzeba?
Skupiłam się przez chwile na jej ciętej osobie i popatrzyłam na nią badająco. Miała spięte usta w cienką linie i rozszerzony nos, co znaczyło niechybnie, że jest zdenerwowana i pełna napięcia. Cała ja.
- Co mi chcecie pokazać? – zapytałam zniecierpliwiona
- Och, już włączamy! – wykrzyknęła słodka wersja mnie
- Włączamy?- zdziwiłam się a zaraz po tym sala wypełniła się ciemnością – Znowu?- westchnęłam i już miałam krzyczeć by coś z tym zrobiły, kiedy niespodziewanie na wszystkich lustrach pojawił się jeden wspólny obraz, niczym w kinie.
Nagle obraz stał się ruchomy i zaczął przedstawiać coś w rodzaju filmu. Filmu gdzie główną rolę grałam ja i Billie. Moje serce zabiło niebezpiecznie szybciej, kiedy zobaczyłam siebie siedzącą nad basenem śmiejącą się od ucha do ucha, a tuż obok mnie, Billiego zapatrzonego we mnie jak w obrazek. Normalnie nie zauważałam tego czułego wzroku, którym zaszczycał mnie na powyższym filmie. Następna scena przedstawiała urywki wszystkich prób rozmowy, między mną a Billiem. Ciągle widziałam przepełnioną żalem moją twarz i jego zmarszczone brwi. Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że się niezwykle martwił! Kolejne etapy filmu pokazywały starania Billiego by do mnie dotrzeć. Usilnie pisał wiele sms-ów, które zaraz potem kasował. Nie chciał na mnie naciskać… Wiedział przecież, że i tak bym nie odpisała. Boże byłam taka beznadziejna! Ostatnia scena pokazywała go wchodzącego do szpitala wraz z Ann i Kylem, kiedy zostałam zabrana przez karetkę pogotowia. Rozmawiał o czymś z Marry, potem widocznie zdenerwowany, odwrócił się na pięcie i wyszedł szybko z budynku. Na koniec ujrzałam tylko przebłysk jego bladej podłączonej do kroplówki dłoni… Na tym seans się zakończył.
W Sali znów zapadły egipskie ciemności. Dopiero w tedy poczułam jak coś mokrego zlatuje mi z policzków. Moja ręka powędrowała ku oczom i ku mojemu rozbawieniu stwierdziłam, że płacze.
-Sophie… - szepnęła cicho któraś z moich wersji – W porządku?
- Chyba tak – odparłam drżącym głosem, natomiast po chwili nieoczekiwanie wybuchłam – byłam taka durna! Czemu nie widziałam tego wcześniej?! Czemu!? Mogłabym przecież do tego wszystkiego nie dopuścić! Żadne z nas nie byłoby teraz w szpitalu, gdybym tylko raz chciała go wysłuchać! – łzy płynęły ze mnie strumieniami. Nie potrafiłam ich powstrzymać w żaden możliwy sposób. Głębokie oddychanie, liczenie do dziesięciu… nic nie pomagało. A kiedy próbowałam wydobyć z siebie kolejne słowo, łzy wydawały się być silniejsze i po prostu odbierały mi głos. Czułam na sobie spojrzenie wszystkich moich sobowtórów. Nie musiałam podnosić głowy by wiedzieć, że przyglądają mi się z wyraźną dezaprobatą. Miałam ochotę krzyczeć. Przecież wiedziałam, że popełniłam błąd! Czemu dodatkowo musiały wywoływać u mnie poczucie winy, którego tak bardzo nienawidziłam?!
- Chce z tond wyjść! – krzyczałam uderzając bezsilnie pięściami w tą piękną wypolerowaną podłogę – Dajcie mi w końcu wyjść! Błagam!
- A czy zrozumiałaś to co miałaś zrozumieć? – Moja grzeczna wersja poprawiła okulary na nosie i prychnęła z obrzydzeniem
- A co miałam według was jeszcze zrozumieć!? Wiem, że spieprzyłam! Wiem, że mogło wyjść lepiej! Wiem, że mogłam w tedy porozmawiać z Billiem i wszystko by się potoczyłoby inaczej… Wiem….
- Nie wiesz chyba najważniejszego – odrzekła
- Czego?! – krzyknęłam histerycznie i wstałam by podejść do tej zołzowatej, pozbawionej uczuć suki
Milczała.
- Czego?! – powtórzyłam
- A Billie? – spytała słodka So, robiąc minę niewinnego dziecka. A ja słysząc dźwięk jego imienia, zamarłam w bezruchu i na chwilę przestałam oddychać. W jednej sekundzie zdałam sobie sprawę z tego, o co tak naprawdę chodziło, przez ten cały czas.
- Tak bardzo go potrzebuje – wyszeptałam cicho nie zdając sobie do końca sprawy, z tego co przed chwilą powiedziałam
Za sobą usłyszałam dźwięk wypuszczanego głośno powietrza. Kiedy się odwróciłam, wszystkie wcielenia patrzyły na mnie z szerokim uśmiechem i sprawiały wrażenie odprężonych. Nawet ta sztywna małpa była wyraźnie zadowolona.
- Gratuluję – powiedziała
Patrzyłam na nie szeroko otwartymi oczami i nie potrafiłam zrozumieć, co się przed chwilą zmieniło. W końcu dalej tu stałam. Jedyne co zrobiłam to…
-Sophie! – do Sali wbiegł Billie a za nim rozzłoszczona Sophie w kabaretkach
- Mówiłam ci, że nie możesz tu wejść! – krzyczała wściekła, rzucając w niego swoimi wysokimi butami. Na szczęście jej zdolności rzucani były bardzo ograniczone… niemal tak jak moje.
Chłopak podbiegł do mnie zdyszany i oparł mi ręce na ramionach głęboko wciągając powietrze. Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę, próbując pozbierać myśli i wydusić z siebie coś sensownego. Chciałam powiedzieć mu tak dużo i równocześnie tak mało. Chciałam go przeprosić i wyjaśnić, że po prostu nie byłam w stanie zrobić tego wcześniej. Chciałam… ale jedyne co zdołałam wydusić to:
- Billie ja przepraszam.
Dopiero w tedy podniósł na mnie swoje niebieskie oczy i uśmiechnął się współczująco.
- Już znam odpowiedź. – powiedziałam pewnie i poczułam jak odpływam.

Wróciłam. Odetchnęłam głęboko i jeszcze raz powtórzyłam to sobie w myślach. Wróciłam. Jak to pięknie brzmi. W r ó c i ł a m. Od dziś będzie to moje ulubione słowo.
Tak wspaniale było czuć szpitalną pościel między nogami oraz oglądać nowy dzień za oknem. Czułam się jakbym zaczęła żyć od początku. Jakby ktoś mi wcisnął przycisk ‘’restart’’ i znów dał szanse normalnie funkcjonować. A co było w tym wszystkim najpiękniejsze?  To że ten restart zaczęłam wraz z NIM.
- Billie- szepnęłam i chwyciłam go delikatnie za dłoń. Co za szczęście że leżał w łóżku tuż obok mnie.
- Tak?- odpowiedział słabo jakby dopiero wybódził się ze snu.
- Odpowiedź brzmi: Tak.

                                                                                       KONIEC

sobota, 15 marca 2014

'' Coś większego'' - Roz. 23


Rozdział 23 – ‘’ Dwoje ‘’

Pozabijać kilka ciał? Nie dość że jestem w jakimś science-fiction, to jeszcze w jakimś tanim kryminale? Jeżeli moje wydostanie się stąd ma się wiązać z morderstwami, to może powinnam się nad tym zastanowić?
- Nie masz nad czym się zastanawiać. – odparła druga ja, odczytując moje myśli
- Ty byś się nie wahała zabić ludzi?
- Nie, w szczególności, że to moi przyjaciele. – odparła swobodnie a mnie zmroziło
- Słucham?! Nie było mowy o żadnych przyjaciołach!
- I znów zaczynamy nie potrzebne kłótnie? Ile razy masz zamiar to jeszcze przerabiać?
- Tak długo aż znajdzie się jakiś normalny sposób. – odburknęłam oburzona
- Hmm… A wiesz że normalnego sposobu nie ma? Nie będę się za dużo dla ciebie produkować, bo za pół godzinki mam spotkanie ze szpitalną makijarzystką. A więc… Po drodze, jak będziesz dalej wędrować przez te zielone drzwiczki itd. Itp, to spotkasz swoich ‘’przyjaciół’’ – sama nie wiem czemu ale nakreśliła w tedy w powietrzu znak cudzysłowie – i przechodząc do sedna sprawy żeby powiedzieć ‘’bay, bay’’ naszemu światkowi będziesz musiała ich wszystkich zabić! Na twoim miejscu kupiłabym sobie jakieś białe rękawiczki, w końcu krew strasznie brudzi. Ech – wzdrygnęła się na samą myśl – Ale oczywiście, żeby nie było za prosto, zwykłym nożem zabić ich nie możesz. Broń, taką przystosowaną właśnie do tego, znajdziesz w komnacie luster. – zrobiłam niewyraźny wyraz twarzy i popatrzyłam na nią w osłupieniu  - och, więcej ci nic nie powiem, sama musisz do tego dojść. A! i najważniejszy warunek! Masz na to dwa dni. Jeżeli nie zrobisz tego w ciągu 48 godzin, zginiesz-  uśmiechnęła się słodko – No, to chyba tyle.
Gdy skończyła mówić, obok niej pojawiły się charakterystyczne zielone drzwi, które widziałam już za pierwszym razem na ‘’białym pustkowiu’’. Spojrzałyśmy na nie równocześnie.
- Aaa i jak się pewnie domyślasz żeby cokolwiek dalej zrobić musisz przez nie przejść. – powiedziała- ale pamiętaj też o drugim warunku – pokazała rękami strzelbę, niczym małe dziecko imitujące policjanta.
Wydęłam obrażona wargi i zanim się obejrzałam drugiej So już nie było.
Stanęłam przed ów zielonymi drzwiami z rękami na biodrach. Znów postawiały mnie w nieciekawej sytuacji. Za każdym razem muszę robić to co chcą by mieć chociaż minimalną szansę na wydostanie się z tego piekła. Wyglądało na to, że tym razem też tak jest...
Z myślą, że w tym świecie nic nigdy nie jest pewne, chwyciłam mimowolnie klamkę i przeszłam na drugą stronę.

Szkoła? Serio? Nie było innego miejsca tylko szkoła? Tu nawet nie ma gdzie się porządnie przespać, a o jedzeniu już nie wspominając… Zaczynałam robić się coraz bardziej głodna… Wylądowałam na ostatnim, trzecim piętrze szkoły. Było cicho jak makiem zasiał, świat zewnętrzny, który widziałam za oknem też się taki wydawał. Żadnych ludzi, zwierząt czy nawet owadów. Wszystko wyglądało jakby stanęło w miejscu. Mimo, że w pewnie sposób było to nawet piękne, to jednak mnie to trochę przerażało.
Na początku postanowiłam obejść całą szkołę. Wszystkie klasy, toalety, gabinety, szatnie. Łudziłam się, że znajdę tu tą rzekomą broń (lecz szanse były dość marne, szczególnie że miała być ona w komnacie luster) lub chociażby kogoś kto będzie wiedział o co w tym wszystkim chodzi. Oczywiście jak to z moimi nadziejami bywa, zawsze giną pierwsze. Z każdym pociągnięciem klamki, klasowych drzwi,  nabierałam oddechu nadziei, że kogoś lub coś jednak tam znajdę. Lecz zaraz po przekroczeniu progu traciłam ją tak szybko jak ją zyskałam… życie optymisty jest trudne.
Po zwiedzeniu wszystkich pięter, do przeszukania została mi szatnia. Powlokłam nogami w jej kierunku, przewracając się praktycznie o swoje nogi. Byłam tak zmęczona, że ledwo co chodziłam a tym bardziej myślałam. Zaraz po zakończeniu przeszukiwań muszę znaleźć sobie tymczasowy nocleg…
Wszystkie ‘’boksy’’ utworzone z szafek, niegdyś całe zapełnione podczas przerw, były teraz tak puste jak mój żołądek. Każda szafka miała kłódkę na określony kod, więc nie mogłam ich wszystkich przeszukać, oprócz…. Swojej. Nagle odzyskałam całą energie i z zapałem szaleńca pobiegłam w kierunku szafki. Chwyciłam za kłódkę i przebierając z nogi na nogę, wklepałam kod. Kiedy kłódka się otworzyła, wyrwałam ją szybko z zawiasów i otworzyłam metalowe drzwiczki.
Pusto.
Rozczarowanie boli.
Zła, zmęczona, zdesperowana, i zniszczona psychicznie poszłam w kierunku wyjścia. Zastanowić się co potem, miałam później jak tylko splądruje stołówkę. W końcu musiałam coś zjeść, nie ważne jakim sposobem. Idąc tak, pustym korytarzem, ze spuszczoną głową w dół, nagle uderzyłam w coś miękkiego i pachnącego. Podniosłam oczy ku górze i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam tam twarz Billiego! Bez zastanowienia, rzuciłam się na niego jak głupia i przytuliłam go tak mocno, że słyszałam jego ciche pojękiwanie. W końcu miałam ‘’imadełka’’ zamiast rąk.
- Znalazłam Cie, znalazłam! – powtarzałam szczęśliwa, chłonąc woń jego perfum niczym narkotyk – jest tu ktoś jeszcze? – zapytałam z nadzieją, odrywając się od niego.
Zamiast odpowiedzi, zobaczyłam tylko coś w rodzaju ulgi na jego twarzy a  zaraz potem poczułam jego ramiona wokół mojej talii. Jeżeli mam być szczera, taka odpowiedź właśnie mi wystarczała.
- Martwiłem się o Ciebie głupku! – powiedział mi na ucho – Obiecaj mi, że nigdy mi już czegoś takiego nie zrobisz…
- Boże, Billie to brzmi jak jakiś ckliwy cytat z taniego romansidła  - zaśmiałam się mimowolnie
- Trudno mendo.
Może to głupie, ale takie ‘’trudno mendo’’ uszczęśliwiało mnie bardziej niż cokolwiek innego na świecie.

 - … i w tedy zobaczyłem zielone drzwi i – nie zdążył powiedzieć kiedy brutalnie mu przerwałam
- i przeszedłeś przez nie, bo tak samo jak i mi, kazał ci twój klon?
Billie przeciągle westchnął i odpowiedział:
- tak, gaduło.
- Jaka gaduło!? Wiesz jak trudno się do nikogo nie odzywać przez tyle czasu? Ja tam pomału schizy dostawałam!
- Dobrze, już jest ok. – przytulił mnie do siebie – wróćmy do tematu So, bo dalej nic nie wiemy.
- Okej, opowiadaj.
- Nie przerwiesz mi? – pokiwałam przecząco głową – Dobrze, więc tak jak mówiłem, na tym rzekomym białym pustkowiu  tez spotkałem swojego klona, który kazał mi ciebie odszukać. Był w sumie moim przeciwieństwem, strasznie wredny… No, ale nieważne. Zaraz po przekroczeniu progu zielonych drzwi znalazłem się w szkole. Musiałem w niej wylądować parę minut później od ciebie.  A resztę już wiesz. – uśmiechnął się przyjaźnie
Tym razem ja westchnęłam.
- Niczego to mi nie rozjaśnia. Gdybyśmy chociaż mieli jakąś cholerną mapę!
- A wiesz że chyba mamy? – zapytał z przebiegłym uśmieszkiem
- To chyba nie jest dobra pora na żarty wiesz?
- A kto powiedział że żartuje? Serio mam mapę.
- Gdzie? – poklepałam go po kieszeniach – nic nie czuje
- Nie tu głupku, w głowie!
- Haha, no to żeś dowalił – roześmiałam się
- Serio, wiem jak dojść do tej komnaty luster, czy jakoś tak.
- Wiesz jak to się nazywa? – zdziwiłam się, nagle opanowując śmiech
- Najwidoczniej tak, geniuszu – powiedział widocznie zdenerwowany – po co mamy tam w ogóle iść?
- Żeby się wydostać. Podobno… – odpowiedziałam z przekąsem.
- Podobno? Nie brzmi za ciekawie…
- Nic w tym świecie nie brzmi za ciekawie.



- To gdzie teraz?
- Do sekretariatu – zarządził pewnym głosem Billie i podążył w górę schodów
Poszłam za nim potulnie nie zadając pytań. Wiedziałam że był wzburzony, po tym jak wyśmiałam jego ‘’mapę w głowie’’.  Ale w końcu kto normalny, uwierzyłby w coś, co dzieje się tylko na filmach?
Chwilę potem byliśmy już przed drzwiami sekretariatu.
Zapukałam, jeszcze w geście odruchu i przekroczyłam razem z Billiem próg. Pomieszczenie wyglądało tak samo jak je zapamiętałam. Zielone ściany ciągle uspakajały swoją głębią, jedynie czerwony wysoki fotel rzucał się w oczy. Był ozdobą całego pokoju, dlatego tak bardzo kochałam tu przychodzić.
- W czym mogę służyć? – odezwał się głos bardzo podobny do mojego.
Spojrzałam na miejsce z którego dochodził, i ujrzałam opierającą się o regał, drugą mnie. Niespodzianka? Żadna. Tym razem mogłam siebie zobaczyć w odsłonie nudnej nauczycielki łamanej przez sekretarki. Niesforne włosy były zaczesane w wysoki kok, a na nosie leżały okulary. Miałam na sobie też szary, typowy, szkolny mundurek i skórzane koturny. Wyglądałam…. względnie. Gdyby nie te szarości, które dodawały mi więcej lat niż chciałam.
Popatrzyłam zaciekawiona na Billiego, sprawdzając jego jakże przewidywalną reakcje. Zaś on czując mój wzrok na sobie, popatrzył się na mnie oczekującym wyjaśnień wzrokiem
- Później – odpowiedziałam szybko i zwróciłam się do drugiej mnie – Chcielibyśmy się dowiedzieć coś na temat komnaty luster. – powiedziałam bez zbędnych wstępów
- Ach tak… Niestety muszę was rozczarować, ale o tej godzinie przejście między światami jest zamknięte. Nigdzie się nie wybierzecie, najwcześniej jutro.
- Zdążymy?
- Tak, spokojnie. Macie jeszcze 24h. Na następny dzień kierujcie się według mapy Billiego.
- Skąd o tym wiesz? – chłopak popatrzył na nią nieprzytomnie
- Jestem do tego odpowiednio wykwalifikowana.
- Tak… To bardzo dużo wyjaśnia. – odparł przewracając oczami
- Czy to wszystko? – spytała
- Tak… - ziewnęłam sennie - dziękujemy za pomoc. W razie czego zgłosimy się do ciebie jeszcze raz.
- Radzę się trochę przespać – dodała przyjaźnie
- Pewnie – odparł sarkastycznie Billie - jak tylko znajdziemy miejsce do spania
- Proponuję salę gimnastyczną.

Ku naszemu szczęściu, na Sali gimnastycznej została jeszcze dywanopodobna wykładzina z balu, która izolowała trochę zimno, lecące od ziemi. Jedyną rzeczą którą musieliśmy sobie zorganizować było coś, czym byśmy mogli się okryć na noc. Na szczęście w dyżurce wf-istów znaleźliśmy jeden całkiem duży, który mógłby przykryć nas oboje. Szczęście się do nas uśmiecha na sam koniec, co?
- Gdzie się rozłożymy?
- Na środku.
- Czemu tam?
- Bo tam jest fajnie.
- Świetne wytłumaczenie.
Brakowało mi tych naszych docinek, szczególnie że niegdyś były one dla mnie jak tlen…
Zgodnie z moją zachcianką, zaciągnęliśmy pled w wybrane miejsce i ułożyliśmy się na nim wygodnie. Zmęczonym wzrokiem wpatrywałam się przez dłuższą chwilę w sufit szukając w nim odpowiedzi na jeszcze niezadane pytania. Czułam się niespokojnie i niepewnie, choć sama nie wiedziałam czemu. Czy takie zachowanie było normalnie? Może przechodziłam menopauze?
- Co tak myślisz? – zapytał Billie
- Nie śpisz jeszcze? – zdziwiłam się a on zaprzeczył ruchem głowy – o czym? O niczym i o wszystkim w sumie. Głupie nie?
- Nie… chyba nie.
- A ty o czym, że tak milczysz co?
- Czemu to się tak wszystko potoczyło.
- Wszystko? To znaczy co?
- Czemu przekroczyłaś granice, czemu straciłaś do mnie zaufanie, czemu teraz jest po staremu i czemu tu w ogóle jesteśmy – wyrzucił z siebie z frustracją
Westchnęłam przeciągle, w ogóle nie gotowa na poważną rozmowę.
- Odpowiadając na pierwsze i drugie pytanie, mogę ci powiedzieć tylko tyle, że chciałam się od tego wszystkiego oderwać, choć na chwile.
- Idiota by się domyślił wiesz?
- To co mam ci powiedzieć co?! – Zdenerwowana podniosłam się i usiadłam przed nim po turecku.
- Dobrze by było usłyszeć wytłumaczenia od ciebie, niż od Marry kiedy było już za późno. – powiedział oschle a ja zrozumiałam że już wszystko wie. Dotknęło mnie to niemal tak mocno, że przez chwile poczułam jak moje oczy wilgotnieją
- Wiesz przecież, że wszystko ci mówię, ale to było po prostu za trudne, dobra? Zrozum mnie.
- Ok, rozumiem. Ale potem, na imprezie, wydawało się, że wszystko wróciło do normy… Co się potem takiego stało, że znów zaczęłaś mnie traktować jak wroga?
- Dzisiaj taka noc zwierzeń, co? Huh, dobrze, niech będzie – uśmiechnęłam się ironicznie i wzięłam kolejny głęboki wdech. Musiałam uważać żeby się nie zapowietrzyć– Kyle wykorzystał Marry, tylko po to by zobaczyć czy Ann na nim zależy. – wyjaśniłam krótko - Sama nie wiem czemu, ale po tym straciłam wiarę, że możesz być inny.
- Myślałaś że jestem takim chamem jak on?
- Wstyd się przyznać ale tak…
- Jesteś głupia.
- Wiem, Billie wiem.
Zapadła chwila ciszy, w której chciałam znaleźć odpowiednie słowa. Poszukiwania nie były zbyt proste… tak samo jak poszukiwania bluz na przecenie, które byłby jeszcze w miarę ładne.
- Nie mam pojęcia czemu tu się w ogóle znalazłam. To przekracza moje wszelkie wyobrażenia o czym kol wiek i łamie prawa fizyki. To nie powinno się zdarzyć i na pewno nie jest normalne. Mam straszny bałagan i przerażające wrażenie, że już nigdy go nie ogarnę i tu na zawsze zostanę. Sam wiesz że nienawidzę uczucia bezradności.  
- Czego ty tak właściwie chcesz So? – zapytał również się podnosząc i siadając naprzeciwko mnie
- Chce żeby czas się cofnął do początku wakacji.
- A czegoś realnego?
- Nie wiem czy to realne, bo chce żeby było tak jak przedtem.
- Hmm, ciężka sprawa. To chyba też jest nierealne. – uśmiechnął się mimo chodem
- Czemu?! Powinieneś teraz powiedzieć że wszystko się uda! Nie umiesz pocieszać- prychnęłam lekko się śmiejąc
- Wiem – uśmiechnął się i popatrzył mi w oczy, tak że nagle coś we mnie drgnęło. Uczucie było porównywalne z tym, które często widzimy na hollywoodzkich filmach. Nieziemsko nienormalne i nieprawdziwe. Nie wiedziałam czy takie rzeczy przydarzają się tylko mi, ale wrażenie że wszystko się poukłada i będzie w porządku było tak silne, że poczułam je nagle ze wszystkich stron.
- Czemu się  tak patrzysz głupku co? – zapytałam z lekka zakłopotana
- Wróciłaś. – odpowiedział
- Skąd?
- Po prostu wróciłaś.
- To fajnie. Szkoda tylko że nie wiem skąd – roześmiałam się, a już po chwili poczułam na sobie jego usta. Następnie do mojego nosa trafiła woń tych niesamowitych perfum, którymi się za każdym razem upajałam, jak Annie tanim czerwonym winem, a  dopiero na końcu skapnęłam się, że właśnie całuję się z moim najlepszym przyjacielem. Nie miałam pojęcia, czy o takie ‘’uporządkowanie’’ spraw mi chodziło… Chociaż jakby na to nie patrzeć, poczułam się w tedy tak, jak nigdy nie czułam się nawet przy NIM. Teraz wszystko promieniowało, było żywsze, a ja bylam bardziej szczęśliwa i beztroska. Czy to była sprawka Billiego? Jeśli tak, to byłby to znak,  że szczęście miałam tuż pod nosem a ja byłam na tyle głupia by jego nie zauważyć przez bardzo długi czas.
- Nie ładnie tak przerywać w środku zdania – powiedziałam już po wszystkim
- Chyba nie udało mi się cię pocieszyć tak jak miałem, co?
- Wręcz przeciwnie – odpowiedziałam z uśmiechem i po raz pierwszy w życiu wyczułam że się czerwienię.


- Czyli… udało mi się? – zapytał z wahaniem w głosie, chwytając mnie pewnie za rękę.
Po tym drobnym geście, mogłabym w końcu przysiąc, że pierwszy raz poczułam te sławetne ‘’motylki w brzuchu’’. I mogę w zasadzie skromnie powiedzieć, że… spodobało mi się.
 - Co ci się, rzekomo udało? – odpowiedziałam z trudem, opanowując drżenie podnieconego głosu
- Przywrócić cie do życia, chociażby to. – prychnął jakby to było nic.
-Ach to… Taka drobnostka. Nie popisuj się, bo każdy by umiał pff – zaśmiałam się a on podniósł moją rękę by ją delikatnie ucałować.
Przyjemny dreszcz znów mnie przeszedł całą, od góry do dołu. Uśmiechnęłam się mimowolnie i popatrzyłam mu prosto w oczy
- Tak właściwie… to czemu się w ogóle tu znalazłeś?- zadałam nurtujące pytanie
- Pamiętasz jak obiecałem Ci, że jeżeli postanowisz kiedyś przekroczyć granicę, przekroczę  ją razem z Toba? – spytał ze zwycięskim uśmiechem
- Tak, ale nie wiedziałam że to będzie na poważnie..
- No widzisz… Możesz być ze mnie dumna. Choć raz zrobiłem coś raz na poważnie- uśmiechnął się szeroko a ja z kolei znieruchomiałam, na myśl że…
- Zjarałeś się?
- Tak. Dokładnie tak.
Nie zastanawiając się ani chwili, uderzyłam go z całej siły w ramię. Kusiło mnie by swoja rękę pokierować trochę wyżej, w okolice twarzy lecz stwierdziłam że będzie to trochę, nawet jak na mnie, zbyt brutalne.
- Nie będę pytać za co, bo chyba się domyślam…
- To dobrze- powiedziałam z surową miną
- Ty też powinnaś dostać
- Nie wydaje mi się byś był damskim bokserem.
- Masz szczęście.
- Chociaż raz w życiu…




czwartek, 26 grudnia 2013

''Coś większego'' - Roz. 22



Rozdział 22 – ‘’ Co robić? ‘’

Po dłuższym zastanowieniu wolałam chyba jednak zostać w tej białej pustce. Tam przynajmniej temperatura była umiarkowana. Tutaj ciekło ze mnie tak jakbym stała pod prysznicem. Chociaż krajobraz był urozmaicony. Po bokach pola, gdzieniegdzie drzewa, i polna dróżka, akurat taka na szerokość mnie. Po tej akcji z drugą mnie byłam jakoś zaskakująco spokojna, normalnie bym już panikowała i zadawała sobie setki pytań,  na które w większości i tak pewnie bym nie znalazła odpowiedzi. A teraz jestem nawet w stanie podziwiać uroki otaczającej mnie przyrody. Miałam wrażenie że nie jestem do końca sobą. W końcu połowa zachowań bardzo ze mną kontrastowała.
Po trzydziestu minutach wykańczającego marszu zatrzymałam się w cieniu jednego z okolicznych dębów. Był piękny. Akurat tak duży aby przykryć mnie całą swoim cieniem.
Kiedy penetrowałam go wzrokiem, od samej korony po same korzenie, spostrzegłam coś w rodzaju zdjęcia, na korze drzewa. Czy w tym świecie też istnieją reklamy? Jeżeli tak, to może jestem już na dobrej drodze do swojego. Podeszłam do niego i przyjrzałam się fotografii. Zdziwiłam się i zarazem przestraszyłam kiedy zobaczyłam na niej siebie, jeszcze małą, zaledwie paromiesięczną, w beciku na rękach zmęczonej mamy. Dlaczego to tutaj jest? Dotknęłam czule zdjęcia a ono poruszyło się pod moim dotykiem. Uskoczyłam od niego, ze strachem i z odległości trzech metrów oglądnęłam je dokładniej. Mama kiwała się ze mną na boki uśmiechając się od ucha do ucha a ja leniwie ziewałam zaciskając rączki na pieluszce. Przez chwilę poczułam się jak w Hogwardzie, gdzie ten rzekomy Potter miał tych fotek na pęczki. Czy coś mnie przeniosło do tego filmu? A może świat Harrego istnieje w rzeczywistości?
 Podążając dalej ścieżką po drodze minęłam jeszcze więcej zdjęć z mojego życia. Między innymi, moje pierwsze urodziny, pierwsza dyskoteka, przyjaciele z podwórka, rodzina na wakacjach, obóz, i cała reszta. Oczywiście każde z nich się ruszało pod wpływem mojego dotyku, a ja pochłaniałam ten widok jak zaczarowana. W normalnych okolicznościach powinno mnie to przerażać ale… trudno o normalne okoliczności.
Na końcu dróżki, znajdowało się ostatnie drzewo, potem tuż za nim był ciemny wysoki na ponad dwadzieścia metrów las. Śmiesznie kontrastował z wesołym krajobrazem pola. Lecz to ów ‘drzewo’ różniło się od innych. Było całe czerwone, praktycznie przekrwione. Ciekawiło mnie, jakie tam z kolei znajduje się zdjęcie. Podeszłam zaciekawiona i zobaczyłam leżącą siebie w szpitalnym łóżku. Na około wianek martwiącej się rodziny. Z boku kroplówka i tysiące nieznajomych kabelków.
Czy to był właśnie moment abym zaczęła panikować? Czy to teraz właśnie nadszedł czas aby zniknęła wyluzowana So i pojawiła się panikara So?
- Co to ma w ogóle być? – wyjąkałam
- Wynik twojego wczorajszego wieczoru. Ostro zabalowałaś.
Zaskoczeniem nie było to że koło mnie znów się pojawiła się moja druga wersja. Tym razem w spiętych w ciasny kok włosach, blada i ubrana w szpitalne wdzianko.
-  Co? Jak niby zabalowałam?
- Pierwszy raz w swoim życiu zajarałaś zioło So, jestem z ciebie dumna – powiedziała z kpiącym uśmieszkiem – niestety albo z nim albo z tobą było coś nie tak więc trafiłaś do szpitala. Ledwo cię odratowali wiesz?
- Dlaczego nie jestem jeszcze w domu?
- Myślisz że cię po takim czymś tak szybko wypuszczą? Najpierw musisz się wybudzić ze śpiączki.
- Jakiej śpiączki?!
- Ach, zadajesz tyle głupich pytań – westchnęła – to chyba normalne że zioło wywołało u ciebie lekki wstrząs który teraz przejawił się tym że robisz za śpiącą królewną. Ciekawe czy gdzieś po drodze spotkasz swojego księcia? – zachichotała
- Nie… Wiesz co? Ja mogę już naprawdę we wszystko uwierzyć, ale w to że sięgnęłam po narkotyki, już nie. To jakiś zły sen. Chce się obudzić!
- Ale dramatyzujesz…. Chcesz może dowodu?
- Chce.
- To popatrz lepiej na swoją rękę – chwyciła mnie za nią i podetknęła pod nos – widzisz to białe coś na niej? To tak zwany wenflon, gdybyś nie wiedziała. Dla drobnego wyjaśnienia, używa się go jak się jest w szpitalu. Czyli.. tak jak w twoim przypadku skarbie.
Popatrzyłam na niego przez dłuższą chwilę lecz zaraz znów postawiłam kontrę.
- To może być równie dobrze wytwór mojej wyobraźni.
- A czy wytworem twojej wyobraźni może być też to? – zapytała po czym dotknęła zdjęcia dwa razy. Chwile potem poczułam zawroty głowy, towarzyszące niewidzialnej sile, która jakby oderwała mnie od ziemi. Choć uparcie się broniłam to nie miałam na to żadnego wpływu. Razem z moim drugim alter ego wleciałyśmy w coś w rodzaju wiru, który trzy sekundy potem przeniósł nas do wnętrza zdjęcia. Byłam jeszcze tak oszołomiona po samej ‘’podróży’’ że ledwo zauważyłam, że unoszę się nad swoim ciałem.
- Fajny widok nie?- zapytała druga ja – wyglądasz tak słoooodko jak śpisz.
- Nie wierze że to się dzieje naprawdę. – wydukałam – przecież to powinno dziać się w książkach i w filmach a nie w rzeczywistości do cholery!
- Och, nie unoś się tak bo ci puls podskoczy i jeszcze nam się zatrzymasz hi hi. Taki żart.
Wzięłam dwa głębsze wdechy, które ani trochę nie pomogły mi się uspokoić. Chciałam dalej uparcie wierzyć, że to tylko sen. Wyjątkowo, długi i realistyczny sen.
- To żaden dowód – powiedziałam choć z częstotliwością  tych wypowiadanych słów zaczynałam w to coraz mniej wierzyć.
- I dalej się upierasz przy swoim? No ile można… - Druga Sophie podrapała się po głowie – Dobrze, to ostatnia próba.
- Jaka ostatnia próba? – znów nie rozumiałam co do mnie mówi
- Nie gadaj, tylko leć! – krzyknęła i wraz z tym wepchnęła mnie do swojego ciała, leżącego na łóżku.
Poczułam przechodzące mnie zimno. Rozchodziło się po całym ciele a ja miałam wrażenie że równocześnie drętwieje. Otworzyłam oczy i zobaczyłam swoje stopy, przykryte szpitalną kołdrą. Poruszyłam nimi dla pewności że znów jestem w swoim świecie. Tak, one tez się ruszały, choć z bólem ale jednak! Ucieszyłam się i chciałam już zejść z łóżka kiedy coś zaczęło pikać. Obejrzałam się w kierunku źródła i zobaczyłam jeden z tych monitorów które kontrolują puls. Mój najwidoczniej przyspieszał. Spanikowana obejrzałam się do góry w poszukiwaniu tej wrednej suki, która mnie tu wepchnęła. Zamiast niej, zobaczyłam w drzwiach biegnącą już pielęgniarkę wraz z wysokim doktorem.
- Łups, chyba coś cię za długo przetrzymałam. – usłyszałam w swojej głowie
Dosłownie sekundę potem znów poczułam wszechogarniające mnie zimno i gwałtowny zryw, odczuwalny za pierwszym razem kiedy się tu pojawiłyśmy.
 W mgnieniu oka znów znajdowaliśmy na polu. Sama nie wiem czemu, ale sprawiło mi to w pewien sposób ulgę.
- Uch, musiałaś tak się od razu cieszyć że wróciłaś? – warknęła na mnie  druga ja – będę miała z twojego powodu, masę problemów. No, ale mam nadzieję, że teraz uwierzyłaś skarbie. Jeśli nie, to zostawię Cię tu bez skrupułów. Mam ważniejsze rzeczy do robienie niż, niańczenie jakiejś niedorozwiniętej wersji mnie. – dodała z przesłodzonym uśmiechem.
Po tym wszystkim patrzyłam na nią, jak wół na malowane wrota. Dalej nie mieściło mi się w głowie to co widzę, ale musiałam czegoś się chwycić. Jeżeli wierzyć słowom tej suki, to bardzo prawdopodobne, że jeśli się nie zdecyduje zostanę tu na zawsze…
Musiałam podjąć decyzję, nawet jeżeli miałby to być głupi sen.
- Co mam zrobić żeby się stąd wydostać?
Druga So uśmiechnęła się przebiegle.
- Nic wielkiego. Po prostu pozabijać kilka ciał.