piątek, 1 listopada 2013
''Coś większego'' - Roz. 12
Rozdział 12 – ‘’ Smutek zakopany w sukienkach ‘’
- Hej Sophie! Nie chciałabyś może ze mną iść na zakupy po sukienkę?
W tym roku, So nie paliła się do tego tak jak zawsze. Nie przeglądała żadnych stron z sukienkami, zdjęć z innych balów gimnazjalnych, czy najzwyczajniej w świecie nie chodziła do żadnych sklepów wcześniej niż by tego wymagano. Na bal nie chciało jej się iść. Nie miała po co.
- Hmmm, w sumie mogę iść, i tak muszę cos kupić. – mruknęła do słuchawki
- Jeszcze nic nie kupiłaś? – zdziwiła się Marry
- Nie śpieszyło mi się.
- To do Ciebie niepodobne.
- Trudno – burknęła
- Och czy nawet przez telefon nie możesz wykazywać choć krzty chęci do życia?
- Nie. Ciesz się że w ogóle z tobą idę.
- Ok, ok! To jak? Możesz być za godzinę na przystanku siódemki?
- Tak, myślę że tak. Gdyby się coś zmieniło to dam ci jeszcze znać. - ‘’Ile bym dała by coś jeszcze się zmieniło…’’
- Okey! To papa!
- Cześć.
Sophie zwlokła się z łóżka i popełzła do łazienki. Bo jakby nie było, w sobotę siedziała w łóżku, ani trochę ogarnięta, do godziny trzynastej. Śniadania też nie jadła.
Po piętnastu minutach wyszła z łazienki całkiem uporządkowana. Pod warstwom kremu BB, który tak bardzo kochała, nie było już widać oznak zmęczenia czy nieprzespanych nocy, więc był to dla niej już jakiś sukces. Wytargała z szafy szafirowy sweterek, wciągnęła obcisłe jasne rurki i włożyła błyszczące sztucznymi cyrkoniami kolczyki. Włosy zaś związała w luźny, niechlujny kok. Co z tego że wyglądała na zewnątrz dobrze jeżeli w środku było gorzej niż po ataku tsunami.
- Co zjesz? Może od razu dać ci zupę co? Już prawie czternasta. – mama przywitała ją w progu drzwi kuchennych i otworzyła lodówkę – no, na co masz ochotę.
Sophie bez słowa wyjęła opakowanie parówek, i wyjęła dwie ostatnie. Wsadziła do mikrofali i zaczęła czekać aż żmudne 40sek minie.
- Dziś znów brak humoru tak?- spytała troskliwie
- Jak widać.
Mama i tata Sophie byli dla niej niezwykle wyrozumiali. Wiedzieli co się dzieje, bo po mimo tych destrukcyjnych humorków So, dziewczyna mówiła im wszystko. Opowiadała najdrobniejsze szczegóły a oni słuchali jak zaczarowani. Potem odpowiadali co o tym myślą i śmiali się, byli zdegustowani czy też źli w zależności od tego co usłyszeli. Nawet teraz kiedy ich córka była na skraju załamania, rozumieli to i wiedzieli że prędzej czy później jej przejdzie. Tak było zawsze więc i tym razem, dawali jej wolną rękę.
- A gdzie się wybierasz?
- Z Marry do galerii po sukienkę na bal. – parówki były już na wpół zjedzone
- Potrzebujesz jakiś pieniędzy?
- Nie, mam swoje.
- To ci jeszcze potem z tata oddamy.
- Nie trzeba. Dziękuję- powiedziała odstawiając talerz do zmywarki- ubieram buty i lece.
- Dobrze, tylko spokojnie tam po drodze.
- Oki. Pa!
Tłok w tramwaju był niemiłosierny. Nie dało się oddychać ani w żaden normalny sposób się przemieszczać. Policzek Marry przylegał tak ciasno do czyjejś bluzki, że dziewczyna czuła niemal spoconą skórę pod spodem. Mimo tego, i tak zaczęła temat który wymagał o wiele, wiele lepszej pozycji.
- Jak z Billiem? – spytała spokojnie
- Normalnie.
- Rozumiem, że przez słowo ‘normalnie’ masz na myśli ignorowanie go po co całej linie, na równi z innymi chłopakami?
- A co cię to obchodzi?- Sophie robiła się wyraźnie zła
- Dużo, bo chłopak nie wie o co chodzi od dobrych dwóch miesięcy, i nawet nie wie za co się do niego nie odzywasz.
- I się nie dowie.
Marry westchnęła przeciągle
- Czy ty siebie słyszysz?
- Ehem, całkiem wyraźnie.
- Jesteś nienormalna.
- Takie życie.
Sophie była uparta w tym co sobie postanowiła nieszczęsne dwa miesiące temu, w szkolnej szatni. Wraz ze słowami Ann, So podjęła decyzję o swojej niezależności od płci męskiej. W rzeczywistości ta niezależność, odznaczała się ignorowaniem ich i byciem chamski w zależności od tego co robili. Nikt w tym działaniu nie był wyjątkiem. Nawet Billie. Sophie, wręcz z chorą zawziętością pilnowała swoje zachowania, i trzymała je jak psy na smyczy. A Marry nie mieściło się w głowie, że powodem tego wszystkiego było przekonanie iż WSZYSCY chłopcy bez wyjątku są wstanie, a nawet, muszą,( bo to ich życiowe powołanie), wykorzystać rozemocjonowane bezbronne dziewczęta, które padały jak komary od Raida, po złamanym serduszku.
Sophie chciała się od tego za wszelką cenę oddzielić, bo nie miała zamiaru w swojej karierze cierpiętnicy paść ofiarą ich podrzędnego zachowania godnego ulicznego szczura (oczywiście nie zdawała sobie sprawy że już jest jedną z tych ofiar. Tyle że trzeciego stopnia…)
- So! Popatrz na to!
Bordowa. Na grubych ramiączkach, z dekoltem w kształcie delikatnej łódki. Z tyłu wiązana na skos, jak iks. Od dołu lekko rozkloszowana, układająca się w nienaganne falbanki. W pasie, związana tasiemką w lamparcie wzorki, uwieńczona dużą kokardą. Cudo.
- Do przymierzalni ale już! – rozkazała przyjaciółka. Wybrała odpowiedni rozmiar i rzuciła sukienkę Marry.
- A ty? – spytała przemierzając wzrokiem ich ulubiony sklep
- Idź do tej szatni, bo sama ją przymierze!
Dziewczyna szybko pobiegła.
‘’Pięknie… Ona jak zwykle dla siebie wszystko znajdzie, ale kiedy chodzi o mnie szczęście jakoś w tedy zawsze zawodzi..’’
Sophie miała już iść w kierunku przymierzalni, by ocenić jak to mistrzostwo sztuki krawieckiej leży na Marry, kiedy w oko wpadł jej skrawek zielonego lekkiego materiału. ‘’ To na pewno nie będzie to, ale co mi szkodzi zobaczyć? ‘’
Odciągnęła na bok fałdy materiału i chwyciła za czarny plastikowy wieszak. Z wrażenia, zapomniała na chwile jak się oddycha. Była dokładnie taka, jak zawsze chciała. Traciła już wszelką nadzieję na to że kiedykolwiek, ją zobaczy a tu proszę! Zielony nie był za ciemny ani nie za jasny. Nie zbyt wyrazisty ani zbyt blady. Wypośrodkowany i taki idealny! Sukienka była wykonana z lekkiego zwiewnego materiału, który nadawał się praktycznie na każdą okazje. Z lewej strony posiadała jedno grubsze ramiączko, odchodzące do gorsetu w kształcie serduszka, a dół był rozkloszowany, jak kwiat o wielkim kielichu.
-Czymże sobie zasłużyłam na tak łaskawy gest ze strony życia? – mruknęła do siebie i wzięła zachłannie tą jedyną, w dodatku w swoim rozmiarze
- Popatrz co upolowałam! – Sophie wtargnęła do przymierzalni Marry, a po chwili natknęła jej odbicie w lustrze – Jej! Ale ci ładnie!
Marry faktycznie wyglądała oszołamiająco w pięknej bordowej kreacji. Jej blada, ale zadbana skóra, pięknie komponowała się z sukienką. Sprawiała wrażenie niemal jakiejś starodawnej księżniczki, lekko podtiuningowanej, ale jednak.
- Mówisz? – zapytała niedowierzająco – nie wiem czy ta sukienka jest dla mnie.
- Oczywiście że jest dla ciebie! Nawet się nie zastanawiaj tylko leć do kasy – So wyglądnęła na zewnątrz- o! akurat nie ma kolejki.
- Ale czy na pewno? Bo ja nie jestem przekonana. Myślisz że mogę tak iść? Nie wyglądam za staro czy coś?
- Oczywiście że nie! I jestem pewna że Ann zakrztusi się drinkiem jak cię zobaczy.
Chwila zastanowienia.
- Biorę – oświadczyła- no, a teraz pokazuj co tam masz. – Sophie zademonstrowała dumnie seledynową piękność, a Marry delikatnie się zaśmiała
- Co? Nieładna?
- Nie, nie! Jest śliczna i taka cukierkowa. Tyle że znów wybrałaś coś kolorowego. (Sophie posiadała chorobliwą manię kupowania kolorowych rzeczy, która uaktywniała się nawet gdy chodziło o jakąś specjalną okazję.)
- Cudnie. Pasuje do ciebie, bierz ją. – poleciła Marry
- Na pewno? A nie wyglądam w niej za słodko?
- Trochę tak, ale przy twoich humorkach będzie idealnie kamuflować złe samopoczucie.
- Dzięki Marry.
- Nie ma za co – uśmiechnęła się szeroko – a co z butami?
- Beżowe. Wydłużą mi przynajmniej moje kurze nóżki.
Po pięciu minutach, obydwie były na zewnątrz z torbami w rękach i z wymalowanym zadowoleniem na twarzy. Ani jedna ani druga nie myślała że ich zakupy pójdą tak szybko, i to z takim efektem.
Szły właśnie w kierunku powrotnej siódemki, kiedy ich wzrok wylądował bo przeciwległej stronie ulicy. Z kolegą u boku, prawdopodobnie Mikem, szedł Billie.
- O popatrz, to…- urwała Marry kiedy zobaczyła twarz So. Chciała to przełknąć, i nic nie mówić tak jak to zwykle robiła, (najczęściej by się z nią nie kłócić) ale tym razem nie wytrzymała. Miała już dość.
- Wiesz co? Właściwie to powinnam powiedzieć mu o twoim chorym, nielogiczny, psychotycznym, i samobójczym myśleniu! Ale tego nie zrobię, bo obiecałam że nie powiem mu nic co dotyczyłoby obietnicy na paluszek! Denerwuje mnie to że muszę go zbywać tekstami typu ‘’ nie wiem, sam z nią pogadaj’’ lub ‘’ sama tego nie rozumiem’’. Wiesz jakie to upierdliwe?! Jak długo zamierzasz ciągnąć to chore myślenie!?
- Nie wiem – wzruszyła ramionami – może do momentu kiedy pochowają mnie w trumnie?
Marry już wzięła głęboki oddech, by odpowiedzieć jedną ciętą ripostą, kiedy się poddała. Nawet ona nie mogła już tu nic zdziałać.
- Dobrze Sophie. Rób jak uważasz. Jestem twoją przyjaciółką i powinnam to zaakceptować, więc to zrobię, ale pamiętaj że daleko tak nie zajdziesz. Znam cię. Sama siebie okaleczasz. Nienawidzisz być sama, więc tylko się okłamujesz mówiąc że nikogo nie potrzebujesz.
- Może najwidoczniej jestem masochistką?
Nadjechał tramwaj i pozornie dobry dzień, spadł na psy, równie szybko co wygląd chłopak w fullcapie i brudnych conversach.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz