niedziela, 17 listopada 2013

''Coś większego'' - Roz. 16



Rozdział 16 – ‘’Bal’’

‘’Ostatnie poprawki. Szybko, szybko. Zaraz nie zdążę. Makijaż poprawiony. Jeszcze sukienka… gdzie jest sukienka?! W szafie? Tak, w szafie. Pognieciona. No tak, ostatnio pożyczała ją przecież mama. Dlaczego mamy ten sam rozmiar?! Żelazko, gdzie jest żelazko? Szybko, niech się włączy. Ok, mamy jeszcze 10 minut… ‘’
Ann jak zwykle nie mogła się wyrobić. Wszystko robiła na ostatnią chwilę i jeszcze niedokładnie, przez co wyglądała… no cóż. Wyglądała jak wyglądała. W ostatnich sekundach wyprasowała fałdy materiału, wkładając je szybko na siebie, i w za wysokich szpilkach, zbiegła ze schodów. W połowie wróciła się jeszcze po torebkę, której oczywiście by zapomniała. A nie mogła, gdyż w jej wnętrzu znajdowały się rzeczy niezbędne do przeżycia sześciu godzin poza domem. Była już przy drzwiach kiedy jej telefon zadzwonił.
- Halo? – wydyszała, nie patrząc nawet na wyświetlacz.  Pociągnęła równocześnie za drzwi, w których progu stał Kyle, z komórką w dłoni. Popatrzyła na niego szybko, i już wiedziała że stoi przed nią dobra dupa zwana Kylem. W tym obcisłym, lekko błyszczącym, czarnym smokingu wyglądał jak te ciacha,  rodem wyjęte z  reklam perfum, na które nigdy nikogo nie stać.
- Wow – powiedzieli oboje i zaraz się zaśmiali
- Świetnie wyglądasz – powiedział Kyle
- Ty również niczego sobie. – Ann uśmiechnęła się nie śmiało, i wyminęła go zgrabnie zamykając za sobą drzwi. – co tu robisz?
- Idziemy razem, w końcu na bal prawda?
- Tak… ale myślałam że spotkamy się na miejscu. – odpowiedziała zdezorientowana
- Ale skoro już jestem, to chyba możemy iść razem, prawda? W tych szpilkach nie ujdziesz za daleko.
- Oj, uwierz mi, że jestem bardziej wytrzymała niż wyglądam!
- Przekonamy się za pięć minut – dodał  z łobuzerskim uśmiechem
Zeszli po schodach i przystanęli na chwilę pod domową latarenką. Dopiero w tedy dziewczyna, zobaczyła go w pełnej okazałości…
- Masz krawat w kolorze mojej sukienki! – krzyknęła zachwycona i dopiero po chwili zrozumiała jak to głupio zabrzmiało – to znaczy… skąd wiedziałeś?
- Mam swoich drobnych pomocników.
- A tak serio?
- A tak serio, to tajemnica. – uśmiechnął się tajemniczo – chodźmy już bo się spóźnimy.

Jego obecność była jak lek na smutek i tą monotonnie którą się otaczała. On był nieobliczalny i równocześnie taki uroczy. Jak młody Bóg, którego poznała zaledwie dwa miesiące temu. Ciągle była mu wdzięczna za to, że pomógł jej się zmienić. Bez tego wciąż by była tą samą Ann, z milionami mask.
- Ann?
- Hmm?
- Możesz już puścić moją rękę – nie zaśmiał się, ale w jego głosie było to wyraźnie słychać
Annie spojrzała szybko na ich dłonie i zarumieniła się tak mocno, że poczuła rozlewające się po niej ciepło zażenowania.
- Sorki – mruknęła z dziecinnym uśmieszkiem – długo cię tak trzymam?
- Tylko od wyjścia z domu.
- Boże, wybacz – Ann zasłoniła się ręką- tak mi wstyd…
- To nic, lubię trzymać twoją dłoń – odpowiedział i odszedł w kierunku Sali gimnastycznej – do zobaczenia potem!
Serce Ann waliło tak mocno, że dziewczyna miała wrażenie, że zaraz naprawdę wyleci. Tak zakochana jeszcze nigdy nie była. Czuła to tak mocno, jak jego pozostały na jej dłoni dotyk.
Na jej nieszczęście, chwile miłosnego uniesienia, musiały jak zwykle przerwać jej niedokończone problemy. Tym razem w postaci, Pouse i Rose.
- Ann, musimy pogadać – zarządziła Rose. W kurewsko czerwonej szmince wyglądała jak pierwsza lepsza ‘’dama’’ do towarzystwa. Do tego czarno biała sukienka, i beżowe szpilki z ćwiekami. Ann skrzywiła się mimowolnie widząc przyjaciółki, które wyglądały niemal identycznie.
- O czym? – dziewczyna udała zdziwienie mając nadzieję że spławi je tak szybko jak u niej w domu
- O twoim zachowaniu. Zmieniłaś się ostatnio. – typowy mydlący wszystkim oczy tekst
- Tak – poparła ją Posue – cały czas tylko jesteś z tym Kylem.
- I co w związku z tym? Jak wy się włuczycie z chłopakami to ja wam tego nie wypominam.
- To co innego – machnęła ręką Posue
- Ach tak? No wyobraź sobie że dla mnie nie.
- Nie zmieniaj tematu. Po prostu wyjaśnij nam to że się tak zmieniłaś.
- Nie muszę wam nic wyjaśniać. Taka byłam i taka zostanę. Jeżeli wy tego nie zaakceptujecie, znajdę takich przyjaciół którzy to zrobią. A więc? Jaka jest wasz decyzja?
Obydwie zadumały się na chwilę patrząc na Ann wściekłym wzrokiem.
- Musimy się nad tym zastanowić – odpowiedziały i odeszły w kierunku szatni, potykając się już o pierwszy stopień schodów.
- Nie spieszcie się – zawołała za nimi roześmiana Ann
‘’Boże… Co się ze mną dzieje, co?’’

- W ostatniej chwili – szepnął jej do ucha
- Sorki za spóźnienie.
- Załatwiłaś to co miałaś załatwić?
- Można tak powiedzieć.
- To dobrze – uśmiechnął się i położył troskliwie jej dłoń na swojej – gotowa?
- Jak zawsze.
Ze starego przenośnego magnetofonu, popłynęła muzyka, do znienawidzonego układu. Wszyscy po mimo że buntowali się tak długo jak tylko mogli, to i tak zatańczyli potulnie to co musieli. I nie wyszlo to w cale tak, źle jak myśleli. Byli nawet z siebie dumni. Nie tylko oni. Mr. Mordor płakała ze szczecią jak większość rodziców. Wszyscy płakali i byli szczęśliwi. Jak zwykle prócz jednej osoby…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz