Rozdział
10 – ‘’ Nareszcie koniec ‘’
Marry chodziła roztrzęsiona po całym domu niczym trzepaczka od jajek, w poszukiwaniu Sophie. Niemal w tempie natychmiastowym, musiała opowiedzieć jej wszystko od A do Z, co działo się rzekomej ‘’randce’’ w kinie. Okrążyła cały dom, lecz jej nie znalazła. Komórka So, nie odpowiadała więc szanse na kontakt chociażby przez telefon były znikome.
Kiedy tak chodziła w tę i we wtę po domu, natknęła się na Gabe. Wątpiła by wiedział gdzie jest jej przyjaciółka ale i tak postanowiła się zapytać.
- Widziałeś może gdzieś So? – zapytała z nadzieją
- Ta- mruknął – jest na basenie, na zewnątrz – wskazał na szklane rozsuwane drzwi
- Wielkie dzięki!
Niemal jak z procy, pobiegła w kierunku, pokazanym przez kolege.
Tak jak mówił. So, siedziała przy basenie, mocząc frywolnie nogi i śmiejąc się od ucha do ucha. Ale nie była sama. Koło niej, znajdował się, Billie.
‘’Czyli jednak coś musiało się stać ‘’ pomyślała ponuro Marry i podążyła w ich kierunku. Sprawę, prawdopodobnego incydentu z So, postanowiła zostawić na boku, do czasu kiedy się nie wygada. Bo w tej chwili jak najbardziej właśnie tego potrzebowała…
- Hej – powiedziała i usiadła koło nich zdejmując buty również mocząc nogi
- O hej! I jak było na randce? – zapytała radośnie So. Marry zrobiło się dziwnie. Raz że od słowa ‘’randka’’, które nijak tu nie pasowało, a dwa że od tego wesołego humoru So, który swoją drogą też do niej nie pasował.
- Tego nie można nazwać w ogóle randką…- mruknęła zdegustowana
- A. Czyli rozumiem, że było aż tak źle?
- Źle to mało powiedziane. W dodatku, na salę wbiła do nas jeszcze Ann!
- Żartujesz prawda? – zapytała poważnie przyjaciółka
- Z takich rzeczy się nie żartuje – odparła równie poważnie Marry
- Oł…
- A po co ona w ogóle tam przyszła? – odezwał się Billie
- Też bym chciała to wiedzieć.
- I co zrobiłaś? Po tym jak weszła?
- Tyle że ja nawet nie wiem kiedy ona tam weszła! Ale po tym jak się zorientowałam, że jest z tyłu za nami, zapytałam jej po co tu przyszła? A ona że, po to by zobaczyć jak się sprawy mają…
- Chodziło jej o ciebie i o Kyle?
- Prawdopodobnie tak. Dodała jeszcze że nie wiedziała że on gustuje, teraz cytuje, w ‘’cichutkich duszyczkach’. A potem, on powiedział że się świetnie dogadujemy i objął mnie ramieniem.. taa…
Sophie zagwizdała podśmiewując się lekko pod nosem.
- A co ona na to?
- Kto? Ann? – Billie potwierdził – stwierdziła że w takim razie nie będzie nam przeszkadzać i sobie poszła. Chciałam ją zatrzymać, bo już nie uśmiechało mi się zostawać sam na sam z Kylem, ale ona tylko powiedziała że nie muszę być taka skromna czy coś w tym stylu. – Marry niezadowolona wydęła usta.
- I co dalej?
- Dalej było tylko gorzej… Po tym jak ta sucz wyszła, Kyle pięć sekund po tym stwierdził że możemy już kończyć. Zdziwiłam się, a on od razu mi wyjechał z tekstem ‘’ Rozumiem że chcesz spędzić w moim towarzystwie trochę więcej czasu’’. Szlak mnie trafił, więc zebrałam się i po prostu wyszłam. Na końcu jeszcze, jak byłam przy drzwiach, przeprosił mnie że musiałam brać w tym udział. Za cholerę nie wiedziałam o co mogłoby mu chodzić. Nic nie powiedziałam, tylko wyszłam.
- Jej! Jestem z ciebie dumna! – krzyknęła uradowana Sophie i mocno ją uściskała
- I… Przyznaje ci racje Sophie. Kyle to dupek.
- Ha! Normalnie bym powiedziała coś ciętego, ale widzę że jesteś tak przybita, że nie ma potrzeby przybijać cię bardziej – zaśmiała się Sophie
- Bardzo śmieszne – odparła zgryźliwie Marry, ale i tak się uśmiechnęła.
- Gdzie jest teraz w ogóle Ann?- zapytał Billie rozglądając się po bokach
- A cholera ją wie. – machnęła ręką So – kogo to obchodzi. Ważne że ktoś tu przejrzał na oczy – zachichotała i spojrzała wymownie na Marry. Udała że tego nie widzi.
- Billie – zaczęła niezgrabnie – czy mógłbyś nas na chwile zostawić same z Sophie? Chciałabym się jej o coś zapytać. – chłopak przeraził się – nie, nie! To nic ważnego. To błahostka, uwierz mi.
- Ok, nie ma sprawy. I tak muszę poszukać Mike, bo zgubiłem go jakieś pół godziny temu w tłumie- zaśmiał się i oddalił się w kierunku domu
Sophie popatrzyła uważnie na Marry i powiedziała:
- Oj jak ty już mówisz takim tonem, to ja się boję coś ty wymyśliła. – Marry przygryzła wargę – i to nie jest taka błahostka prawda? Okłamałaś go mendo. – stwierdziła niezadowolona. Nie lubiła okłamywać kogokolwiek.
- Raz mogę.- prychnęła
So milczała wpatrując się w swoje mokre nogi. Czekała na to co jej powie Marry, a wnioskując po jej minie, nie było to nic przyjemnego.
- A więc jednak miałam rację tak? – wydusiła w końcu z siebie dziewczyna
- Z czym miałaś rację?
- Chciałaś coś sobie zrobić prawda? Dlatego Billie tu był. – stwierdziła krótko
- Czyli jednak, kazałaś mu go mnie pilnować?- zauważyła sprytnie Sophie
- Powiedział ci?
- Tak, ale to nie ważne. I co do twojego pytania, to nic sobie nie chciałam zrobić.
- Na pewno? – przyjrzała jej się uważnie Marry
- Tak.
- Kłamiesz.
- Nie.
- Drży ci warga i oczy ci się śmieją. Zawsze tak masz kiedy kłamiesz. – powiedziała z satysfakcją Marry.
- Dobra, dobra. Niech ci będzie.
- Więc… mam rację tak?
- Ta…
- O Boże…- westchnęła przeciągle- Czy ja mam ci nakopać do dupy wariatko!? Co takiego chciałaś sobie znów zrobić?!
- Widzisz tą szklankę na dnie basenu? – zapytała
- No widzę. To szklanka do whiskey. I po co mi… nie. Nie! Ty chyba oszalałaś?
- Nom, to całkiem możliwe.
- Wypiłaś coś? Boże! No to pięknie!
- Uspokój się! Nic nie wypiłam, bo Billie mi nie pozwolił. Przyszedł akurat w tedy kiedy, chciałam podnieść szklankę do ust. Zadowolona?!
- Bardzo – uśmiechnęła się pewnie Marry i uspokojona rozluźniła się. Po chwili jednak znieruchomiała. Jeżeli nic nie wypiła, to dlaczego miałaś taki dobry humor? Do głowy Marry przyszła pewna myśl, ale nie miała odwagi by wypowiedzieć ją w pełni tak jak tego chciała.
- A… Sophie?
- Hmm?- burknęła. Ciągle była zła, że Marry i Billie ją pilnowali jak małe dziecko
- Czy wy z Billiem… no wiesz…?
- Mam cię wrzucić do basenu za to pytanie?- zapytała robiąc się czerwona na twarzy
- Po prostu powiedz tak czy nie. – drążyła wytrwale Marry
- Nie denerwuj mnie, bo basen masz niedaleko.
- Czyli nie?
- Nie!
- To dlaczego masz taki dobry humor no! – Marry nie wytrzymała
- A nie mogę mieć dobrego humoru, po rozmowie z kumplem? Czy od razu muszę coś pić, całować się lub nie wiadomo co jeszcze?!
- Ok. ok. nie denerwuj się już tak.
- Za późno mendo.
Marry stwierdziła, że odpuści sobie ten temat, ale na pewno kiedyś do niego wróci. Może nie tak szybko, bo nie chce być w końcu wrzucona do basenu, bo doskonale wiedziała że Sophie, po mimo jej stanu, będzie do tego zdolna.
- Wiesz może, która godzina?- zapytała, przy okazji by sprawdzić czy jest na nią dalej zła
- Poczekaj sprawdzę – odpowiedziała normalnym tonem, co Marry wzięła za dobry znak. Sięgnęła do kieszeni spodni, i wyjęła komórkę – jest 2:37. Och… trochę późnawo.
- trochę?! Rodzice mnie zabiją! – krzyknęła spanikowana Marry. – boże, gdzie moja torba? Muszę im wysłać sms-a albo cokolwiek. Mówię ci, ja już nigdy więcej nie wyjdę. Mój tata, mnie zabije. A potem mama. Nie, nie. Ja tego nie przeżyje. Wywalą mnie z domu.
- Najwyżej zamieszkasz u mnie – zaśmiała się Sophie i zaczęła ją uspokajać – weź głęboki wdech i na spokojnie wszystko przemyśl ok? – Marry kiwnęła posłusznie głową – torebkę masz na ramieniu, sieroto, i założę się że komórkę też tam masz. Wyjmij ją i napisz rodzicom sms-a że będziesz za pół godziny i że przepraszasz że tak późno, ale nie miałaś kiedy napisać bo tak się ‘suuuper’ bawiłaś. I już. Rodzice na pewno to zrozumieją. Problem rozwiązany panikaro.
- Ok. Ale jak coś pójdzie nie tak, będzie na ciebie – zażartowała
- Oczywiście, biorę na siebie pełną odpowiedzialność. A! Zapomniałam ci powiedzieć coś zabawnego. Widziałam w łazience Arthura i Bitch, namiętnie całujących się w wannie – Sophie zaśmiała się na samo wspomnienie. Spojrzała na Marry. Była kompletnie zszokowana – haha! Uwielbiam twoje reakcje!
Wychodząc, Marry zauważyła w tłumie niewyraźną sylwetkę Kyle. Znieruchomiała, co So zaraz zauważyła. Podążyła za jej wzrokiem i zrozumiała grozę sytuacji. Na jej miejscu zrobiła pewnie by to samo. Na pobliskim stoliku zauważyła szklanki napełnione jakimś różowo-podobnym płynem. W jej głowie pojawił się pewien szatański plan, który byłby idealnym uwiecznieniem dzisiejszego dnia. W mgnieniu oka przystąpiła do jego realizacji.
Chwyciła za jedną ze szklanek, na co Billie i Marry zareagowali niemal błyskawicznie, ale ona tylko wydusiła bezgłośnie ‘’nie tym razem’’ i zaczęła iść powoli w kierunku delikwenta – Kyle. Wszystko trwało tylko sekundę. So, podeszła do niego mimo chodem, i wylała całą zawartość kubka, na jego firmowy T-schirt.
- Co ty zrobiłaś?! To była moja ulubiona koszula do jasnej cholery! – wydarł się tak głośno, że połowa domu zwróciła na niego uwagę
- Łups! – So teatralnie zakryła usta – tak baaardzo mi przykro! – rzuciła i obróciła się na pięcie zachowując poważną mimikę twarzy. Podeszła do przyjaciół.
- So! To było genialne! – pochwaliła ją Gwen
- Powtórzyłaś numer z butelką! – Marry rzuciła jej się na szyję – jesteś kochana! Tylko powiedz mi po co?
- Jak to po co? Żeby mieć beke z tego frajera, to po pierwsze, a po drugie by uratować honor mojej przyjaciółki nie?
- Śmierć frajerom! – Mike wydarł się do ucha całej czwórce a reszta wybuchła gromkim śmiechem. I właśnie z takim akcentem, ta magiczna piątka opuściła ‘’siedlisko diabła’’.
- To do jutra!
- Na razie!
- Cześć!
Marry i Gwen zostawiły pozostałą trójkę i oddaliły się do domu. Obydwie mieszkały w tym samym bloku nie daleko szkoły, więc wracały razem. Mike, mieszkał równie blisko jak dziewczyny. Jego mieszkanie znajdowało się zaraz po drugiej stronie ulicy. Natomiast Sophie oraz Billie, mieszkali kawałek dalej od szkoły. Musieli jechać na oko z dziesięć przystanków i to w dwóch różnych kierunkach.
Sophie ze zgrozom spojrzała na swoją sytuacje. Jest godzina 2:54 a ona musi wracać do domu, sama nocnym autobusem, który nie należał do bezpiecznych swoją drogą. Cudownie… Może liczyć tylko na łut szczęścia, że wróci tej nocy do domu, w jednym kawałku. Ze strachu zaczęły trząść jej się ręce, oraz sama szczęka, co utrudniało jej znacząco mówienie.
- To cześć Sophie! Do zobaczenia jutro!- pomachał jej Billie i odszedł w kierunku swojego przystanka po lewej stronie ulicy.
- Cze… cze… cześć! – odezwała się z trudem. I co teraz? Billie również odszedł. Do rodziców nie zadzwoni bo ją zabiją, że budzi całą ich trójkę. Och… sama wizja wystarczająco ją przerażała. Nie ma wyjścia. Musi wrócić sama.
Ruszyła powoli na prawą stronę ulicy, kiedy poczuła na swoim ramieniu czyjąś rękę.
-Aaaa!- krzyknęła a jej serce zaczęło tłuc się po całej piersi. Odwróciła się do właściciela ciepłej dłoni i poczuła ulgę. – Boże Billie, nie strasz mnie tak!
- Heh, sorki – bąknął – czemu nie powiedziałaś że boisz się sama wracać do domu?
- A kto powiedział że się boję? – zdziwiła się. ‘
- Za długo cię znam, by tego nie wiedzieć Sophiulku – zaśmiał się
- A ty Billigardzie, nie wymądrzaj się- również się zaśmiała.
Billiegard i Sophiulek, były ich ‘drugimi’ imionami, których używali nieustannie by się trochę podrażnić. Wiedzieli o nich tylko oni, co dawało możliwość ‘’broni ostatecznej’’, której mogli użyć w momencie skrajnych przypadków w zależności od sytuacji, która by wymagała przywrócenia do porządku danej osoby, poprzez ich zdrobnienia czy też zgrubienia. Billie i Sophie, mieli pełno takich swoich dziwactw.
- O której masz autobus?
- Za trzy minuty. I nie stój tu ze mną, bo jak pojedziesz tym samym autobusem co ja, będziesz miał dalej do domu.
- To nic. Nie śpieszy mi. – wzruszył ramionami
- Rodzice nic ci nie powiedzą?
- Nie ma ich. Wyjechali gdzieś do mojego kuzynostwa, na dwa dni.
- A, czyli zgaduję że nie wiedzieli o imprezie?
- Nie i raczej nie będą – uśmiechnął się zadowolony - A ty? Powiesz im?
- Tak raczej tak. Nie potrafiłabym im czegoś nie powiedzieć.
- To z whisky też?
Sophie zadrżała na samo wspomnienie.
- Z tym się zastanowię, ale pewnie prędzej czy później i tak to wyjdzie na wierzch, więc wolę mieć to już za sobą.
- Całkiem rozsądnie.
- Nom, całkiem całkiem.
Odczekali chwile, kiedy pod przystanek podjechał autobus. Sophie czuła się o wiele pewnie, mają przy sobie drugą osobę. Jej ręce nie drżały już tak mocno jak dziesięć minut temu, i mogła spokojnie rozmawiać, bez żadnych niekontrolowanych drgawek. Nigdy nie myślała że będzie cieszyć się z tak błahych rzeczy.
Po piętnastu minutach byli na miejscu. Wysiedli razem z autobusu i przystanęli na chwilę.
- No, to dzięki za opiekę – zaśmiała się Sophie – i to drugi raz – dodała.
- Nie ma sprawy to nic takiego.
- E tam. – spojrzała na komórkę. Dwa nieodebrane połączenia od mamy. To nie wróżyło zbyt dobrze - To ja już będę lecieć. Dzięki jeszcze raz! – pomachała do niego i odeszła w kierunku swojej bramy
- No spoko, mówiłem już że nie masz za co dziękować – krzyknął za jej plecami – Dobranoc Sophiulku!
- Dobranoc Billiegardzie!
Marry chodziła roztrzęsiona po całym domu niczym trzepaczka od jajek, w poszukiwaniu Sophie. Niemal w tempie natychmiastowym, musiała opowiedzieć jej wszystko od A do Z, co działo się rzekomej ‘’randce’’ w kinie. Okrążyła cały dom, lecz jej nie znalazła. Komórka So, nie odpowiadała więc szanse na kontakt chociażby przez telefon były znikome.
Kiedy tak chodziła w tę i we wtę po domu, natknęła się na Gabe. Wątpiła by wiedział gdzie jest jej przyjaciółka ale i tak postanowiła się zapytać.
- Widziałeś może gdzieś So? – zapytała z nadzieją
- Ta- mruknął – jest na basenie, na zewnątrz – wskazał na szklane rozsuwane drzwi
- Wielkie dzięki!
Niemal jak z procy, pobiegła w kierunku, pokazanym przez kolege.
Tak jak mówił. So, siedziała przy basenie, mocząc frywolnie nogi i śmiejąc się od ucha do ucha. Ale nie była sama. Koło niej, znajdował się, Billie.
‘’Czyli jednak coś musiało się stać ‘’ pomyślała ponuro Marry i podążyła w ich kierunku. Sprawę, prawdopodobnego incydentu z So, postanowiła zostawić na boku, do czasu kiedy się nie wygada. Bo w tej chwili jak najbardziej właśnie tego potrzebowała…
- Hej – powiedziała i usiadła koło nich zdejmując buty również mocząc nogi
- O hej! I jak było na randce? – zapytała radośnie So. Marry zrobiło się dziwnie. Raz że od słowa ‘’randka’’, które nijak tu nie pasowało, a dwa że od tego wesołego humoru So, który swoją drogą też do niej nie pasował.
- Tego nie można nazwać w ogóle randką…- mruknęła zdegustowana
- A. Czyli rozumiem, że było aż tak źle?
- Źle to mało powiedziane. W dodatku, na salę wbiła do nas jeszcze Ann!
- Żartujesz prawda? – zapytała poważnie przyjaciółka
- Z takich rzeczy się nie żartuje – odparła równie poważnie Marry
- Oł…
- A po co ona w ogóle tam przyszła? – odezwał się Billie
- Też bym chciała to wiedzieć.
- I co zrobiłaś? Po tym jak weszła?
- Tyle że ja nawet nie wiem kiedy ona tam weszła! Ale po tym jak się zorientowałam, że jest z tyłu za nami, zapytałam jej po co tu przyszła? A ona że, po to by zobaczyć jak się sprawy mają…
- Chodziło jej o ciebie i o Kyle?
- Prawdopodobnie tak. Dodała jeszcze że nie wiedziała że on gustuje, teraz cytuje, w ‘’cichutkich duszyczkach’. A potem, on powiedział że się świetnie dogadujemy i objął mnie ramieniem.. taa…
Sophie zagwizdała podśmiewując się lekko pod nosem.
- A co ona na to?
- Kto? Ann? – Billie potwierdził – stwierdziła że w takim razie nie będzie nam przeszkadzać i sobie poszła. Chciałam ją zatrzymać, bo już nie uśmiechało mi się zostawać sam na sam z Kylem, ale ona tylko powiedziała że nie muszę być taka skromna czy coś w tym stylu. – Marry niezadowolona wydęła usta.
- I co dalej?
- Dalej było tylko gorzej… Po tym jak ta sucz wyszła, Kyle pięć sekund po tym stwierdził że możemy już kończyć. Zdziwiłam się, a on od razu mi wyjechał z tekstem ‘’ Rozumiem że chcesz spędzić w moim towarzystwie trochę więcej czasu’’. Szlak mnie trafił, więc zebrałam się i po prostu wyszłam. Na końcu jeszcze, jak byłam przy drzwiach, przeprosił mnie że musiałam brać w tym udział. Za cholerę nie wiedziałam o co mogłoby mu chodzić. Nic nie powiedziałam, tylko wyszłam.
- Jej! Jestem z ciebie dumna! – krzyknęła uradowana Sophie i mocno ją uściskała
- I… Przyznaje ci racje Sophie. Kyle to dupek.
- Ha! Normalnie bym powiedziała coś ciętego, ale widzę że jesteś tak przybita, że nie ma potrzeby przybijać cię bardziej – zaśmiała się Sophie
- Bardzo śmieszne – odparła zgryźliwie Marry, ale i tak się uśmiechnęła.
- Gdzie jest teraz w ogóle Ann?- zapytał Billie rozglądając się po bokach
- A cholera ją wie. – machnęła ręką So – kogo to obchodzi. Ważne że ktoś tu przejrzał na oczy – zachichotała i spojrzała wymownie na Marry. Udała że tego nie widzi.
- Billie – zaczęła niezgrabnie – czy mógłbyś nas na chwile zostawić same z Sophie? Chciałabym się jej o coś zapytać. – chłopak przeraził się – nie, nie! To nic ważnego. To błahostka, uwierz mi.
- Ok, nie ma sprawy. I tak muszę poszukać Mike, bo zgubiłem go jakieś pół godziny temu w tłumie- zaśmiał się i oddalił się w kierunku domu
Sophie popatrzyła uważnie na Marry i powiedziała:
- Oj jak ty już mówisz takim tonem, to ja się boję coś ty wymyśliła. – Marry przygryzła wargę – i to nie jest taka błahostka prawda? Okłamałaś go mendo. – stwierdziła niezadowolona. Nie lubiła okłamywać kogokolwiek.
- Raz mogę.- prychnęła
So milczała wpatrując się w swoje mokre nogi. Czekała na to co jej powie Marry, a wnioskując po jej minie, nie było to nic przyjemnego.
- A więc jednak miałam rację tak? – wydusiła w końcu z siebie dziewczyna
- Z czym miałaś rację?
- Chciałaś coś sobie zrobić prawda? Dlatego Billie tu był. – stwierdziła krótko
- Czyli jednak, kazałaś mu go mnie pilnować?- zauważyła sprytnie Sophie
- Powiedział ci?
- Tak, ale to nie ważne. I co do twojego pytania, to nic sobie nie chciałam zrobić.
- Na pewno? – przyjrzała jej się uważnie Marry
- Tak.
- Kłamiesz.
- Nie.
- Drży ci warga i oczy ci się śmieją. Zawsze tak masz kiedy kłamiesz. – powiedziała z satysfakcją Marry.
- Dobra, dobra. Niech ci będzie.
- Więc… mam rację tak?
- Ta…
- O Boże…- westchnęła przeciągle- Czy ja mam ci nakopać do dupy wariatko!? Co takiego chciałaś sobie znów zrobić?!
- Widzisz tą szklankę na dnie basenu? – zapytała
- No widzę. To szklanka do whiskey. I po co mi… nie. Nie! Ty chyba oszalałaś?
- Nom, to całkiem możliwe.
- Wypiłaś coś? Boże! No to pięknie!
- Uspokój się! Nic nie wypiłam, bo Billie mi nie pozwolił. Przyszedł akurat w tedy kiedy, chciałam podnieść szklankę do ust. Zadowolona?!
- Bardzo – uśmiechnęła się pewnie Marry i uspokojona rozluźniła się. Po chwili jednak znieruchomiała. Jeżeli nic nie wypiła, to dlaczego miałaś taki dobry humor? Do głowy Marry przyszła pewna myśl, ale nie miała odwagi by wypowiedzieć ją w pełni tak jak tego chciała.
- A… Sophie?
- Hmm?- burknęła. Ciągle była zła, że Marry i Billie ją pilnowali jak małe dziecko
- Czy wy z Billiem… no wiesz…?
- Mam cię wrzucić do basenu za to pytanie?- zapytała robiąc się czerwona na twarzy
- Po prostu powiedz tak czy nie. – drążyła wytrwale Marry
- Nie denerwuj mnie, bo basen masz niedaleko.
- Czyli nie?
- Nie!
- To dlaczego masz taki dobry humor no! – Marry nie wytrzymała
- A nie mogę mieć dobrego humoru, po rozmowie z kumplem? Czy od razu muszę coś pić, całować się lub nie wiadomo co jeszcze?!
- Ok. ok. nie denerwuj się już tak.
- Za późno mendo.
Marry stwierdziła, że odpuści sobie ten temat, ale na pewno kiedyś do niego wróci. Może nie tak szybko, bo nie chce być w końcu wrzucona do basenu, bo doskonale wiedziała że Sophie, po mimo jej stanu, będzie do tego zdolna.
- Wiesz może, która godzina?- zapytała, przy okazji by sprawdzić czy jest na nią dalej zła
- Poczekaj sprawdzę – odpowiedziała normalnym tonem, co Marry wzięła za dobry znak. Sięgnęła do kieszeni spodni, i wyjęła komórkę – jest 2:37. Och… trochę późnawo.
- trochę?! Rodzice mnie zabiją! – krzyknęła spanikowana Marry. – boże, gdzie moja torba? Muszę im wysłać sms-a albo cokolwiek. Mówię ci, ja już nigdy więcej nie wyjdę. Mój tata, mnie zabije. A potem mama. Nie, nie. Ja tego nie przeżyje. Wywalą mnie z domu.
- Najwyżej zamieszkasz u mnie – zaśmiała się Sophie i zaczęła ją uspokajać – weź głęboki wdech i na spokojnie wszystko przemyśl ok? – Marry kiwnęła posłusznie głową – torebkę masz na ramieniu, sieroto, i założę się że komórkę też tam masz. Wyjmij ją i napisz rodzicom sms-a że będziesz za pół godziny i że przepraszasz że tak późno, ale nie miałaś kiedy napisać bo tak się ‘suuuper’ bawiłaś. I już. Rodzice na pewno to zrozumieją. Problem rozwiązany panikaro.
- Ok. Ale jak coś pójdzie nie tak, będzie na ciebie – zażartowała
- Oczywiście, biorę na siebie pełną odpowiedzialność. A! Zapomniałam ci powiedzieć coś zabawnego. Widziałam w łazience Arthura i Bitch, namiętnie całujących się w wannie – Sophie zaśmiała się na samo wspomnienie. Spojrzała na Marry. Była kompletnie zszokowana – haha! Uwielbiam twoje reakcje!
Wychodząc, Marry zauważyła w tłumie niewyraźną sylwetkę Kyle. Znieruchomiała, co So zaraz zauważyła. Podążyła za jej wzrokiem i zrozumiała grozę sytuacji. Na jej miejscu zrobiła pewnie by to samo. Na pobliskim stoliku zauważyła szklanki napełnione jakimś różowo-podobnym płynem. W jej głowie pojawił się pewien szatański plan, który byłby idealnym uwiecznieniem dzisiejszego dnia. W mgnieniu oka przystąpiła do jego realizacji.
Chwyciła za jedną ze szklanek, na co Billie i Marry zareagowali niemal błyskawicznie, ale ona tylko wydusiła bezgłośnie ‘’nie tym razem’’ i zaczęła iść powoli w kierunku delikwenta – Kyle. Wszystko trwało tylko sekundę. So, podeszła do niego mimo chodem, i wylała całą zawartość kubka, na jego firmowy T-schirt.
- Co ty zrobiłaś?! To była moja ulubiona koszula do jasnej cholery! – wydarł się tak głośno, że połowa domu zwróciła na niego uwagę
- Łups! – So teatralnie zakryła usta – tak baaardzo mi przykro! – rzuciła i obróciła się na pięcie zachowując poważną mimikę twarzy. Podeszła do przyjaciół.
- So! To było genialne! – pochwaliła ją Gwen
- Powtórzyłaś numer z butelką! – Marry rzuciła jej się na szyję – jesteś kochana! Tylko powiedz mi po co?
- Jak to po co? Żeby mieć beke z tego frajera, to po pierwsze, a po drugie by uratować honor mojej przyjaciółki nie?
- Śmierć frajerom! – Mike wydarł się do ucha całej czwórce a reszta wybuchła gromkim śmiechem. I właśnie z takim akcentem, ta magiczna piątka opuściła ‘’siedlisko diabła’’.
- To do jutra!
- Na razie!
- Cześć!
Marry i Gwen zostawiły pozostałą trójkę i oddaliły się do domu. Obydwie mieszkały w tym samym bloku nie daleko szkoły, więc wracały razem. Mike, mieszkał równie blisko jak dziewczyny. Jego mieszkanie znajdowało się zaraz po drugiej stronie ulicy. Natomiast Sophie oraz Billie, mieszkali kawałek dalej od szkoły. Musieli jechać na oko z dziesięć przystanków i to w dwóch różnych kierunkach.
Sophie ze zgrozom spojrzała na swoją sytuacje. Jest godzina 2:54 a ona musi wracać do domu, sama nocnym autobusem, który nie należał do bezpiecznych swoją drogą. Cudownie… Może liczyć tylko na łut szczęścia, że wróci tej nocy do domu, w jednym kawałku. Ze strachu zaczęły trząść jej się ręce, oraz sama szczęka, co utrudniało jej znacząco mówienie.
- To cześć Sophie! Do zobaczenia jutro!- pomachał jej Billie i odszedł w kierunku swojego przystanka po lewej stronie ulicy.
- Cze… cze… cześć! – odezwała się z trudem. I co teraz? Billie również odszedł. Do rodziców nie zadzwoni bo ją zabiją, że budzi całą ich trójkę. Och… sama wizja wystarczająco ją przerażała. Nie ma wyjścia. Musi wrócić sama.
Ruszyła powoli na prawą stronę ulicy, kiedy poczuła na swoim ramieniu czyjąś rękę.
-Aaaa!- krzyknęła a jej serce zaczęło tłuc się po całej piersi. Odwróciła się do właściciela ciepłej dłoni i poczuła ulgę. – Boże Billie, nie strasz mnie tak!
- Heh, sorki – bąknął – czemu nie powiedziałaś że boisz się sama wracać do domu?
- A kto powiedział że się boję? – zdziwiła się. ‘
- Za długo cię znam, by tego nie wiedzieć Sophiulku – zaśmiał się
- A ty Billigardzie, nie wymądrzaj się- również się zaśmiała.
Billiegard i Sophiulek, były ich ‘drugimi’ imionami, których używali nieustannie by się trochę podrażnić. Wiedzieli o nich tylko oni, co dawało możliwość ‘’broni ostatecznej’’, której mogli użyć w momencie skrajnych przypadków w zależności od sytuacji, która by wymagała przywrócenia do porządku danej osoby, poprzez ich zdrobnienia czy też zgrubienia. Billie i Sophie, mieli pełno takich swoich dziwactw.
- O której masz autobus?
- Za trzy minuty. I nie stój tu ze mną, bo jak pojedziesz tym samym autobusem co ja, będziesz miał dalej do domu.
- To nic. Nie śpieszy mi. – wzruszył ramionami
- Rodzice nic ci nie powiedzą?
- Nie ma ich. Wyjechali gdzieś do mojego kuzynostwa, na dwa dni.
- A, czyli zgaduję że nie wiedzieli o imprezie?
- Nie i raczej nie będą – uśmiechnął się zadowolony - A ty? Powiesz im?
- Tak raczej tak. Nie potrafiłabym im czegoś nie powiedzieć.
- To z whisky też?
Sophie zadrżała na samo wspomnienie.
- Z tym się zastanowię, ale pewnie prędzej czy później i tak to wyjdzie na wierzch, więc wolę mieć to już za sobą.
- Całkiem rozsądnie.
- Nom, całkiem całkiem.
Odczekali chwile, kiedy pod przystanek podjechał autobus. Sophie czuła się o wiele pewnie, mają przy sobie drugą osobę. Jej ręce nie drżały już tak mocno jak dziesięć minut temu, i mogła spokojnie rozmawiać, bez żadnych niekontrolowanych drgawek. Nigdy nie myślała że będzie cieszyć się z tak błahych rzeczy.
Po piętnastu minutach byli na miejscu. Wysiedli razem z autobusu i przystanęli na chwilę.
- No, to dzięki za opiekę – zaśmiała się Sophie – i to drugi raz – dodała.
- Nie ma sprawy to nic takiego.
- E tam. – spojrzała na komórkę. Dwa nieodebrane połączenia od mamy. To nie wróżyło zbyt dobrze - To ja już będę lecieć. Dzięki jeszcze raz! – pomachała do niego i odeszła w kierunku swojej bramy
- No spoko, mówiłem już że nie masz za co dziękować – krzyknął za jej plecami – Dobranoc Sophiulku!
- Dobranoc Billiegardzie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz