czwartek, 24 października 2013
''Coś większego'' - Roz. 7
Rozdział 7- ‘’ U skraju wytrzymałości ‘’
Sophie patrzyła za oddalającym się Kylem i Marry. Nie mogła się pozbyć wrażenia, że tylko ona niedługo zostanie sama, bez żadnego chłopaka przy boku. Co prawda już się tak nie paliła do związków, jak dwa miesiące temu, ale ciągle potrzebowała drugiej osoby. Może i Marry kogoś zyska po tym rzekomym ‘kinie’? Nie miała dobrych przeczuć. Raz że do Kyle a dwa że do samego kina. Coś jej się ewidentnie nie zgadzało, ale wolała nic nie mówić, by nie narazić się potem Marry. Mogła się założyć, że później, winę za to, że randka się nie udała, zrzuciłaby z pewnością na nią. A tego za wszelką cenę chciała uniknąć.
- Ja idę na chwilę do łazienki – oznajmiła koleżankom i ruszyła na piętro, gdzie się znajdowała. Nudziło jej się w towarzystwie Gwen, która siedziała tylko na swojej nowej komórce i smsowała z kimś namiętnie od początku imprezy oraz Ann, która wyglądała tak jakby dostała w twarz, i to od samego Kyle. Nie ciągnęło jej do rozmowy z nimi. No bo nawet o czym? O kolorze dywanu pod sofą?
Ominęła paru swoich ‘’kolegów’’, którzy byli już pod tak mocnym wpływem alkoholu, że zapomnieli na chwilę o swoich nawykach klasowych i zaczęli prowadzić z nią rozmowę – co było dziwne, bo w szkole tego unikali jak ognia. A właściwie to jeden z nich, który swoje konwersacje uszczuplał zazwyczaj do pytania o zadanie domowe.
- So! Jak tam? – zagadnął Gabe, podchodząc do niej. Był cały czerwony i rozczochrany na głowie. Sophie nasuwał się już jakiś kąśliwy komentarz, którymi czasami i ona obrywała od niego, ale ugryzła się w język. Nie chciała się kłócić.
- Wszystko ok – uśmiechnęła się blado
- Z Samem też wszystko w porządku?
Sophie się skrzywiła. Jego imię wywołało tylko nie miłą falę wspomnień i ból w środku, o którym pomału zapominała. Ale przez takich debili jak Gabe, nie było to wykonalne.
- Można tak powiedzieć – dodała już ciszej, pochylając głowę by nie patrzeć mu w oczy, które tak bardzo przypominały tamte. Poczuła że po policzku spływa coś mokrego, a ręce zaczynają się trząść. ‘’Nie teraz, nie przy nim!’’ – muszę iść. Nara! – zakończyła i wręcz pędem rzuciła się do upragnionej łazienki, gdzie mogła pozwolić sobie na chwilę słabości. Tylko chwile, bo nie miała w planie zalać całej łazienki łzami.
Na końcu wyłożonego beżową tapetą korytarzu, znalazła białe drewniane drzwi. Podeszła do nich szybko i chwyciła zdecydowanie za złoto-podobną klamkę w kształcie podłużnego liścia.
Po ich otworzeniu, natychmiast tego pożałowała… W prawym koncie dużej luksusowej łazienki, w dużej luksusowej wannie, miało miejsce coś czego Sophie, nigdy nie chciała zobaczyć, a w szczególności teraz.
Bitch oraz Arthur, wymieniali się swoją śliną na oczach tej biednej dziewczyny. Ręce, niezdarnego oraz powolnego dotąd Arthura, poruszały się teraz w nadludzkim tempie, po ciele tej skąpo ubranej szmaty. Skąpo, bo większość leżała już na podłodze, psując obraz idealnej łazienki. So, zaczęła się zastanawiać czy w ogóle oddychają…
- Ekhem – odkaszlnęła nie mogąc się powstrzymać. Odczekała chwile, patrząc na nich wymownie, ale nawet jej nie zauważyli – Ta, nie przeszkadzajcie sobie – powiedziała bardziej do siebie niż do nich i zamknęła powoli drzwi, choć czuła że powinna to zrobić mocniej. Albo najlepiej stamtąd nie wychodzić, tylko wykorzystać element zaskoczenia, i nagrać kompromitujące wideo. O tak, Marry by tego zdecydowanie nie pochwaliła, ale pewnie w głębi duszy byłaby z niej cholernie dumna. Tak samo jak w tedy gdy to ona, wylała na Kyle całą zawartość butelki, a So przez przypadek stała się ofiarą ataku, i lekko dostała. Piękne czasy, których póki co psuje świadomość że dwa piętra pod nią są właśnie oni, i prawdopodobnie, mogą robić to co powyżej wymieniona para.
Właśnie. Tylko ona została sama – co prawda, nie tylko ona, ale So uwielbiała wyolbrzymiać – nawet nie ma do kogo iść. Pff, i na co jej życie? Tylko zatruwa je innym i sobie przy okazji też. Chrzanić to wszystko. Może powinna się upić? Na dole jest pełno drinków, więc nie powinna mieć problemu ze znalezieniem jakiegokolwiek. Cóż… To było całkiem sensowne rozwiązanie. Oprócz tego mogła się jeszcze naćpać, albo zapalić, ale upicie się, było chyba najbardziej ‘bezpiecznną’ i ‘rozważną’ opcją w tymczasowym myśleniu tej zdepresowanej blondynki.
Bez wahania ruszyła schodami w dół, zapominając o łzach chcących wyjść na powierzchnię, jakieś trzy minuty temu i skierowała się do kuchni. Tam na pewno będzie cos na wierzchu.
Tak jak podejrzewała, na granitowym blacie stała butelka z brązowawym płynem w środku. Przyjrzała się etykietce. ‘’Jack Daniels’’ Głosił napis. ‘’Idealnie’’ – pomyślała. W szafce obok znalazła jakiś niewielki kieliszek, a raczej średnią szklankę. Postawiła drżącymi rękami obok trunku i dokładnie przyjrzała się zestawowi. Nie była już tak bardzo pewna jak chwilę przedtem, ale dobrze wiedziała, że jeżeli tego nie zrobi uczucie smutku nie przejdzie przez cały wieczór.
‘’Trudno, raz mogę’’. Z takim postanowieniem, przechyliła butelkę i wlała ponad połowę. Powinno raczej starczyć. Najwyżej się wróci. Już miała podnieść szklankę do ust, kiedy się zatrzymała. Nie może tak po prostu wypić tego w kuchni. Swój pierwszy alkohol musi wypić w jakimś wyjątkowym miejscu. ‘’Pomyślmy… Wchodząc z Marry, widziałam z tyłu domu coś niebieskiego. Jestem pewna że to nie było nic innego jak basen. Tak. Tam będzie idealnie. Zamoczę delikatnie zmęczone stopy, i będę powoli kosztować tego brązowego czegoś. Jak w filmie.’’
Z takim postanowieniem, znalazła się nad basenem. Bez butów, z trunkiem w ręce. Na około niej było więcej takich So, które już dawno poszły po jeszcze. Nie pasowała tutaj. Oj tak bardzo nie pasowała... ale zaraz będzie! Wystarczy tylko, że weźmie łyk. Popatrzyła ostatni raz na swoje przytomne odbicie w basenie, i chwyciła mocno szklankę. Nie wypuści jej.
- Co ty do cholery robisz? – krzyknął znajomy głos i wyrwał jej naczynie, wrzucając do basenu. Brązowy napój zaczął rozprzestrzeniać się wśród krystalicznej wody, dając mroczne wrażenie. Brr
Dopiero w tedy So oderwała wzrok od tego dziwnego zjawiska, i spojrzała na osobę koło niej. Billie. No tak, tylko jego jej tu brakowało…
- Idź sobie, nie chce byś mnie taką widział. – rozkazała nie patrząc na niego, tylko na szklankę na dnie basenu
- Żebyś poszła po dolewkę? Nic z tego. Będę tu siedział tak długo aż zmądrzejesz. – oznajmił twardo i usiadł obok niej
- Nie liczyłabym na to. Idź, serio mówię.
- Nie. Obiecałem to nie pójdę.
- Komu obiecałeś? – zdziwiła się So
- Marry, tylko jej nie mów bo mnie zabije. Wiedziała że coś się święci, i powiedziała żebym cię przypilnował, bo w takim stanie nigdy nic z tobą nie wiadomo. I miała rację. Co ci przyszło w ogóle do głowy?!
- Nic – mruknęła zdegustowana, tym że ktoś musi ją niańczyć
- Normalnie byś tego nie wzięła. Co jest? Nic mi nie mówisz od wakacji. Coś się stało prawda?
- Tak, ale to nie ważne.
- Ważne jeżeli chodzisz przez to przygnębiona, i posuwasz się do takich rzeczy.
- Nie prawda. Nie mam prawa zawracać ci tym głowy.
- Masz, bo ja ci pozwalam. Proszę powiedz mi chociaż o co chodzi.
- Nie Billie. Wyszłam na idiotkę i tyle, a mówiąc ci jak to się stało, wyszłabym na nią drugi raz. Nie ma mowy.
- Dobrze, w takim razie spytam Marry – powiedział zuchwale
- A se pytaj – prychnęła So – i tak ci nic nie powie. Obiecała na paluszek.
Obietnica na paluszek, w gronie tej trójki, była czymś świętym. A dokładnie rzecz biorąc obietnicą której za cholerę nie mogło się złamać, chyba że było to coś małego i błahego, co pozwalało na brak kłótni po jej złamaniu.
- Zawsze może ją złamać – podsunął.
- Uwierz mi że w tym przypadku nie może.
- Czyli jest aż tak źle? – zapytał a So pokiwała głową – nie mogę ci jakoś pomóc?
- W sumie to możesz. W kuchni leży nuż, możesz mi go podać?
- Po co ci… co!? Czy ty już doszczętnie zgłupiałaś!?
So patrzyła na niego w osłupieniu. Billie nigdy na nią nie podnosił głosu, ani nie zwracał jej uwagi w ten sposób. Zawsze to ona go karciła za wszystko co źle robił, a nie on. Miała wrażenie jakby role się odwróciły. Może to i dobrze? Miałaby przynajmniej kogoś to ją ustawi w odpowiednim momencie. Na przykład tak jak dzisiaj… W sumie to powinna mu podziękować.
- Dziękuję- mruknęła grzebiąc ręką w basenie
- Hę? Niby za co?
- Za to że się tak do końca nie stoczyłam – powiedziała i uśmiechnęła się w tym dniu pierwszy raz.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz